poniedziałek, 28 stycznia 2019

Mątwy zakład piekarzy o 6 marek


Kiedy przeglądam prasę z dawnych lat, czasem odnajduje informację, które dziś wydają się banale, a jednocześnie bawią do łez. Przykładowo wzmianka w Dzienniku Kujawskim z 9 stycznia 1894 r.

W Mątwach dwóch piekarzy założyło się o 6 marek, że pierwszy z panów na bosaka z podwiniętymi rękawami, w stroju piekarskim, przechadzać się będzie ulicami mątewskimi (pod Inowrocławiem). Rzecz działa się 4 stycznia 1894 r., w godzinach 4-5 po południu przy 16 stopniach mrozu. Oprócz tego nie mógł przez cały ten czas potrzeć nosa, rąk ani uszu. Piekarz wygrał zakład i jak podaje gazeta nawet nie zachorował, tylko cały poczerwieniał jak rak.

Wydaje się, że informacja niewiele mówi o tamtych czasach, ale zauważmy, że dziś temperatura różni się od tej sprzed ponad 120 lat. 9 stycznia 2019 r. odnotowaliśmy w Inowrocławiu około 3 stopnie na plusie, a zamiast śniegu mieliśmy głównie deszcz, miejscami deszcz ze śniegiem. Dowiemy się także sporo o zwyczajach - Kujawiacy jak zawsze w dobrym humorze i skorzy do wygłupów.

Źródło: Dziennik Kujawski. 1894, R. 2 nr 5 (9 stycznia).


sobota, 26 stycznia 2019

Fabryka inowrocławska Petzold & Company XIX w.


Przy dawnej ulicy Kolejowej w Inowrocławiu mieściła się Fabryka Petzold & Company. Przedsiębiorstwo pod koniec XIX wieku bardzo prężnie się rozwijało. Powstawały nowe budynki, inwestowano w firmę, aby ta mogła modernizować się i sprostać wymogą odbiorców. W styczniu 1895 r. dwie fabryki berlińskie: Wulkan i fabryka budowania młynów Steinhorst & Kersten połączy się tworząc firmę Petzolda. Petzold & Comapany kontynuowała produkcję maszyn parowych. Wybudowano w zakładzie nowe młyny i przebudowano starszą część fabryki. W Inowrocławiu zarząd zakładu dokupił 7 mórg ziemi, a także dokonał odpowiednich inwestycji pod własny tor kolejowy na dworzec. Specjalnością inowrocławskiej fabryki była budowa parowych maszyn i kotłów, browarów, tartaków, mączkarni, parowych pralni, młockarni parowych i narzędzi rolniczych.

Opracowanie Bartłomiej Grabowski, Dziennik Kujawski. 1895, R. 3 nr 11 (13 stycznia).


czwartek, 24 stycznia 2019

Parowa Cegielnia Aleksandrów Kujawski 1912 r.

Na terenie folwarku w Białych Błotach za sprawą hr. Mycielskiego-Trojanowskiego powstała cegielnia. Wzniesiono ją w 1911 r. na bogatych w surowiec gliny glebach. Parowa Cegielnia „Aleksandrów” rozpoczęła swą pracę w 1912 r. Produkowano: cegły, dachówki i ceramiczne dreny, aż do I wojny światowej.

Ponownie zakład uruchomiono w 1921 r. pozostawiono nazwę zakładu. Asortyment powiększono o doniczki do kwiatów wraz z podstawkami. Wyroby z Aleksandrowa Kujawskiego docierały do odbiorców z Pomorza i Wielkopolski. Dnia 30 maja 1927 r. zmieniono nazwę fabryki na: Parowa Cegielnia „Aleksandrów” - Edward Mycielski-Trojanowski, a nazwa instytucji brzmiała: Zarząd Dóbr i Cegielni Parowej „Aleksandrów”. Większość udziałów spółki zakupił hr. Mycielski-Trojanowski. 

W czasie II wojny światowej cegielnia przeszła w ręce zarządu komisarycznego III Rzeszy. Zatrzymano produkcję w styczniu 1942 r. Po wojnie potraktowano cegielnie jako opuszczone mienie poniemieckie, nie wpuszczono nawet właściciela na teren zakładu. W lutym 1945 r. firma została przejęta przez Okręgowy Urząd Likwidacyjny w Bydgoszczy z Biurem Obwodowym w Aleksandrowie Kujawskim. Reaktywowano zakład pod nazwą Parowa Cegielnia „Trojanów”,  a w 1948 r. przywrócono dawną nazwę, jednak bez nazwiska właściciela. Nadzór nad cegielnią rozciągał Centralny Zarząd Wytwórni Materiałów Budowlanych  Oddział w Bydgoszczy, podlegający Ministerstwu Odbudowy. Ostatecznie doszło do upaństwowienia zakładu 13 września 1948 r. 

W latach 1947-1948 zabudowania Parowej Cegielni „Aleksandrów” sięgały 5400 m2, obejmowały: halę produkcyjną, dziesięć letnich suszarni cegły, kotłownię, magazyn ze stajniami, budynek administracyjny, ustępy oraz budynek socjalny (spalony i odbudowany około 1950 r.). Piec systemu Hoffmana miał szesnaście komór i pojemność 6-7 tys. sztuk cegły pełnej. Nad piecem znajdowała się suszarnia cegły, zarwana w czasie wojny i wyremontowana w 1947 r. Maszyna Parowa o mocy 80 KM napędzała dużą prasę. Za cegielnią znajdował się bagier do wydobywania gliny, poddany kapitalnemu remontowi. Cegielnia zatrudniała 52 pracowników, mających do dyspozycji m.in. łaźnię. Kierownikiem zakładu był Władysław Wochna. Glinę wydobywano z dołów leżących nieco na zachód od zakładu. Surowiec transportowano na linii wąskotorowej, przecinającą dzisiejszą ulicę Stanisława Wyspiańskiego.

Opracowanie Bartłomiej Grabowski, źródła: Ziemia Kujawska XXV, Inowrocław-Włocławek 2016, artykuł: P. Miernik, Przemysł Aleksandrowa Kujawskiego w latach 1897-1950; Głos Nieszawski (Dzień Ciechociński), 1936, nr 25 (5 VI); Tygodnik Handlowy, 1921, nr 44 i 45 (15 XII); APT OW, SOW, sygn 1412, k. 3; Dziennik Kujawski, 1911, nr 238 (20 X);  APT OW, SOW, 1412, k. 7, 12; Słowo Pomorskie, 1927, nr 117 (22 V); APT OW, SOW, sygn. 1412, k. 15-18; Monitor Polski, nr A-86, 31 XII 1948; R. Stodolny, Edward hr. Mycielski-Trojanowski (1878-1954) – podróżnik, filantrop, działacz społeczny i gospodarczy, Zapiski Kujawsko-Dobrzyńskie, t. 24; 2009, s. 135-136; PT OW, SPA, sygn. 694, bp. http://staresiolkowice.pl

poniedziałek, 21 stycznia 2019

Bolesław Gwidon Jaśniewicz (1675-1710)

Z Kruszwicy wywodzi się ojciec Bolesław Gwidon Jaśniewicz. W mieście nad Gopłem urodził się 1 stycznia 1675 roku, jako syn Zbiluta Jana Jaśniewicza i Bronisławy z Janiszewa Janiszewskiej. Ochrzczony został uroczyście w rok po urodzeniu, w dniu Zielonych Świąt w 1676 r. w Gdańsku, w miejscu zamieszkania rodziców. Otrzymał imiona: Mieczysław - Bolesław - Jan Ewangelista, ale w domu nazywali go po prostu Bolkiem.

Od najmłodszych lat pragnął zostać świętym, takim jak św. Stanisław Kostka. Jego bowiem wybrał na swego duchowego patrona. Już od dzieciństwa miłość swą skierował ku Duchowi św., (kult Ducha św. zaszczepił mu jego wuj, brat matki O. Józef Janiszewski z Zakonu Kanoników Ducha św. de Saxia z Sandomierza, który często odwiedzał ich dom rodzinny). On też udzielił Bolkowi I Komunii św. w dniu Zielonych Świąt w 1683 r. w Toruniu, w kościele św. Jakuba, podczas której zauważył, że chłopiec w chwili przyjęcia Jezusa w hostii był jakby przemieniony i "podniesiony na pół łokcia ponad stopień ołtarza, co w zdumienie wprawiło kapłana i obecnych tam ludzi". Sakrament bierzmowania przyjął w 1685 r. w Krakowie z rąk biskupa Jana Nałęcz - Małachowskiego w obecności swego wuja O. Józefa, który przebywał jako kaznodzieja czasowy w kościele, św. Krzyża w Krakowie. Okres dzieciństwa i chwilę bierzmowania Bolesława opisał O. Józef i zostawił w Zakonie Ducha św. de Saxia. Jak wynika z tej informacji, chwila bierzmowani a przyszłego Duchaka wywarła nadzwyczajne wrażenie na dziesięcioletnim chłopcu. Cały prawie dzień trwał na modlitwie, przebywając w zaciszu klasztoru duchackiego przy św. Krzyżu. Zapytany przez O. Józefa, jak czuł się w tej chwili, odpowiedział, że tego nie jest w stanie opisać. Powiedział też, że poczuł w sobie dziwną odmianę, widział bowiem nad swoją głową i dwoma bierzmowanymi chłopcami siedem płomieni. Po ukończeniu nauki w szkole średniej Bolesław, słuchając wewnętrznego głosu, wstąpił do Seminarium duchownego w Gnieźnie i jako alum gnieźnieński został wysłany na studia teologiczne do Rzymu. Zakończył je uzyskując stopień naukowy i w wieku 23 lat został wyświęcony w Rzymie na kapłana.

Ks. Bolesław mieszkał w Rzymie w domu zakonnym Zakonu Ducha św. de Saxia. Spotykał się tam z najgodniejszymi Ojcami spośród Kanoników Ducha św. de Saxia. Choć nie był zakonnikiem, to był jakby jednym z nich, przyjął bowiem ich reguły i zwyczaje. A jaki był to Zakon, niech świadczą fakty. Spośród Duchaków było 3 papieży, 17 kardynałów, wielu biskupów, arcybiskupów i patriarchów oraz wielu świętych. W czasie pobytu w Rzymie Bolesław spotykał się z wielu świętymi zakonnikami i zakonnicami różnych reguł. Chłonął wszystko, co dobre, mądre i podniosłe, W katakumbach od męczenników uczył się cierpieć. Od pokutników nabrał umiłowania pokuty. Zajmowała go też teologia mistyczna, a owocem była jego praca pt. "Mistyka w życiu świętych". Interesował się historią zakonów, a szczególnie dużo czasu poświęcał Zakonowi Ducha św. de Saxia. Wpisy i odpisy aktów Zakonu przywiózł ze sobą do Polski. Złożył je i zostawił w Stawiszynie.Jako kapłan był w Rzymie bardzo ceniony, zwłaszcza w klasztorach.

Będąc młodym księdzem głosił kazania w wielu żeńskich zakonach i spowiadał. W Rzymie miał opinię "Świętego Polaka" i niemało z tego powodu kłopotów, często klękano przed nim na ulicy prosząc o błogosławieństwo. Opowiadano o cudach ks. Bolesława, mówiono np., że dla wielu chorych uzdrowił, ludziom znękanym złym losem i niepowodzeniami potrafił uprosić u Boga zmianę na lepsze. Zmartwiony tym wyjechał do Florencji, ale i tu podążyła za nim Jego sława. Wielki szacunek okazywali mu biskupi i duchowni. Martwiło to pokornego kapłana, który nie mógł zrozumieć, że jest od innych lepszy, a przeciwnie uznawał siebie w swej pokorze za gorszego. Na nabożeństwach odprawianych przez ks. Bolesława gromadzili się liczni duchowni i tłumy świeckich. On zawsze z pokorą i skupieniem odprawiał mszę św., a gdy po podniesieniu modlił się wpatrzony w hostię, łzy ciurkiem spływały mu na obrus i korporał tak, że "po skończonym nabożeństwie długo mokre pozostawały". Gdy to zauważono chorzy spieszyli do ołtarza "by sobie łzami św. Polaka oczy leczyć". I w wielu przypadkach Bóg nagradzał wiarę wiernego ludu. Gdy o tym dowiedział się ks. Bolesław, ukrył się u Serwitów za Florencją w ich macierzystym klasztorze. A gdy i tam go odkryto, wówczas poszedł do Kartuzji Florenckiej na pół roku, tu trwał w modlitwie i pokucie.

Kartuzi pragnęli zatrzymać go na zawsze u siebie, ale on powiedział im, że wstępuje do Zakonu Ducha św. de Saxia i "posłudze chorym i biednym się oddaje, a w Pustelni św. Brunona pragnie odkurzyć się z naleciałości tego świata". Pewnego dnia po odprawionej mszy św. w Kartuzji ukazał się ks. Bolesławowi Jezus Chrystus niosący na ramieniu bardzo ciężki krzyż. Jezus stanął przed oniemiałym z zachwytu i podziwu ks. Bolesławem. Zbawiciel patrzył na niego długo i żałośnie i rzekł "Synu! pragniesz ty cierpieć dla miłości mojej?" "Ty wiesz Panie, Ty wszystko wiesz" odpowiedział ks. Bolesław. Wtedy Jezus włożył na jego barki swój krzyż mówiąc: "Tedy idź za mną, a nie tęsknij sobie". Ks. Bolesław jęknął boleśnie pod ciężarem tego krzyża i upadł na ziemię. W tej chwili ujrzał mnóstwo krzyżów lecących na siebie różnej wielkości tak, że przeląkł się gdy zobaczył, że cała jego sutanna jest obsypana maleńkimi krzyżami. Zbawiciel natomiast stał i patrzył, po czym nakreślił na piersi Bolesława krzyż duchacki, który odtąd zawsze widział. Pan powiedział też: "Pójdź już za mną a nie ociągaj się", Zrozumiał wówczas, że Jezus wzywa go do Zakonu Ducha św. dc Saxia.

Mając 25 lat ks. Bolesław wstąpił do zakonu i w dniu Wniebowzięcia Maryi 1700 roku z rąk generała zakonu O- Bernardyna Casali przyjął habit Kanoników Ducha św. de Saxia i imiona Bolesław Gwidon. Zakonne życie rozpoczął mieszkając w rzymskim domu i tam po roku nowicjatu złożył śluby zakonne. Należy podkreślić, że szybko też zasłynął w całym Rzymie ze swego heroizmu, był niestrudzony w posłudze chorym. W czasie pożaru szpitala de Saxia O. Bolestaw Gwidon wbiegł do ognia i z płonącej sali na własnych barkach wynosił chorych. Jak ten czyn miłosierdzia i poświęcenia podobał się Panu, okazał to cudem, bo wśród otaczających płomieni swoich chorych wynosił zupełnie nie poparzonych. Wreszcie upadł na kolana i prosił Marię o ugaszenie ognia. Kiedy w płomienie wrzucił duchacką koronkę w momencie ogień ustał. Poruszony tym wypadkiem papież pokrył wyrządzone pożarem szkody i dziękował Bogu za silną wiarę. Jaką w tym Słudze Bożym Pan objawił. Zakon Ducha św. de Saxia stawiał sobie za główne zadanie troskę o ubogich i chorych, miłosierdzie było podwaliną tego szpitalnego Zakonu, do czego czwartym ślubem każdy syn czy córka musiał się zobowiązać. Powołanie do Zakonu ścisłe łączyło się z pojęciem ofiary, brat czy siostra tego Zakonu miał być na usługi każdego biedaka, którego należało uważać za swego Pana.

W poświęceniu dla cierpiących bł. O. Gwidon nie znał miary, potwierdza to zapis, jaki wystawiono w opisie O. Bolesława, "Ten zakonnik iście uważa chorych za panów swoich" mówili o nim jego przełożeni. "Jeżeli tak dbał o potrzeby ciała swoich ubogich i chorych to co mówić o potrzebach duszy. Był prawdziwym ojcem powierzonych sobie dusz". O sobie zapominał, a tylko pamiętał o cierpiących, chodząc koło nich pełen szacunku i skromności, cuchy, miły uprzejmy - istny anioł Boży. "Serafinem go nazywano i Aniołem pociechy, a on nic nie odpowiadał skupiony jakby nie słyszał tych pochwał, służył wszystkim'', za jego pobytu w szpitalu rzymskim nikt ze szpitala nie wyszedł, kto by się nic nawrócił. Umierającym tak służył, że wszyscy ciężko chorzy prosili, by przy ich skonaniu był "święty Polak". Wzywano go do umierających w mieście i poza Rzym. Nazywano go "Apostołem chorych i Ojcem grzeszników". Za idącym wołano "Oto idzie święty Polak nadzieja Rzymu". Trafił O. Bolesław i do więzień, gdzie następowały cudowne nawrócenia najtrwardszych nawet zbrodniarzy.

Pewnego razu wszedł do celi zabójcy kilku ludzi. Zabójca ten słysząc od współwięźniów, kto to jest ten Sługa Boży, nie chciał widzieć go na swe oczy. Więzień ten nazywał się Benito Galeni. Zobaczywszy duchaka krzyczał, że nie chce go widzieć, ale niestrudzony O. Bolesław podszedł do niego, wtedy więzień rzucił się na O. Bolesława i pobił go, złamał mu żebro i o mało nie udusił. Odratowali go inni więźniowie. Pierwsze słowa po odzyskaniu przytomności O. Bolesława brzmiały "Nic bój się, mój bracie to nic musiałem cię czymś obrazić, przebacz mi to dla miłości ukrzyżowanego Jezusa, tak jak i ja ci przebaczam. Ale nawrócić się musisz". Krew płynęła z ust O. Bolesława, a więźniowie płakali, zaczęto zakuwać więźnia w kajdany, ale Sługa Boży wybawił swego kata od tortur i kajdan i tym zmiękczył to twarde serce tak, że tego dnia jeszcze odbył spowiedź przed O. Jaśniewiczem ten, w którego wszyscy zwątpili. A nawet z czasem stał się pokutnikiem.

O. Bolesław do końca swego życia czuł od tego pobicia bóle w boku. Praca nad chorymi i nawracaniem grzeszników nie wyczerpywała gorliwości apostolskiej i samarytańskiej kapłana Chrystusowego. Zajął się on na rozkaz swego O. Generała i duszami zakonnymi, przede wszystkim sióstr swego zakonu, ale też Augustianki, Cysterki, Klaryski, Norbertanki, Dominikanki, Karmelitanki, Kamedułki, Wizytki i wiele innych słuchało jego nauk rekolekcyjnych i miało za spowiednika. Praca nad podnoszeniem coraz wyżej dusz tyle czasu mu zabierała, że dla chorych niewiele zostawało w dzień, służył im więc w nocy. Pewnego razu, gdy byt bardzo zmęczony i na nogach już ustać nie mógł, upadł na kolana przed Najświętszym Sakramentem i wołał "Panie sił mi dodaj bo już zmożon jestem cały". Wtedy, jak czytamy w życiorysie, zjawiła się przed nim Niepokalana Matka Miłosierdzia wraz ze św. Józefem i Ojcem Zakonu bł. Gwidonem, św. Kazimierzem i św. Stanisławem Kostką i wziąwszy go w ramiona ocierała swoim płaszczem pot z czoła Bolesława. Św. Józef złożył mu na ręce Dziecię Jezus, mówiąc "Oto nagroda za miłość i prace twoje Bolesławie". Duchacy rzymscy zobaczyli go w takim zachwycie, podziwiali, a O. Jerzy Gałecki, świątobliwy duchak polski mieszkający stale w Rzymie, całą tę niebiańską scenę widział i opisał. Odtąd "dusza O. Bolesława, oczyszczona cierpieniem i wyzwolona od ludzkiego wpływu jak woń kadzidła w płomieniach, stała się ciągle modlącą duszą. Przecież nasz Bolesław Gwidon rozmawiał z Tym, który przyszedł miotać ogień na ziemię. Stąd i on ogniem płonął i kąpał się w światłości". Już jako chłopiec w dniu swego bierzmowania zobaczył nad swą głową 7 płomieni. W czasie Mszy św. Prymicyjnej widziano tak buchający ogień z jego serca, że asystujący mu O. Jerzy Gałecki duchak, bał się, by hostii św. nie spalił ten płomień, który wydawał mu się ogniem prawdziwym. Gorąco też od jego serca takie biło, że habity często wraz z okrywającą je bielizną musiały być łatane, bo zetlały.

Pewnego razu św. Józef, którego kochał, zjawił mu się w dniu święta 19 marca w 1706 r. Podprowadził go pod krzyż, a Zbawiciel obie ręce odjął od drzewa swej męki, Bolesława Gwidona do Rany swego Serca przyciskał i powiedział "W tej ranie masz schronienia szukać". Od tego zdarzenia Sługa Boży miał zwyczaj co dzień do innej rany Jezusowej się chronić wołając "Jezu mój! zakryj mnie przed nieprzyjaciółmi duszy mej swymi ranami i zbaw mnie". O. Bolesław modlitwy swe popierał postami umartwieniem, na pamiątkę ran Jezusowych biczował się, a pokutę swą ofiarował za grzeszników, co w stanie kapłańskim Boga obrażali. Mięso jadł rzadko, wystarczyła mu zupa i chleb. W piątki i soboty żył o chlebie i wodzie, ofiarując to za dusze zmarłych, a w środy na intencję swego zakonu. Codziennie przez godzinę rozmyślał Mękę Pańską, a w soboty starał się szczerze czcić Matkę Bożą Bolesną. Szczególne nabożeństwo kierował do Ducha św. Nauczał lud odmawiać 7 razy Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi św. na podziękowanie za 7 darów Ducha św. Wiele pieśni o Duchu św. ułożył i potem przy dźwięku harfy ze stawiszyniakami śpiewał, pobudzając ich do większego nabożeństwa. Osiem lat pracował w Polsce, przeważnie jako kaznodzieja, misjonarz i spowiednik. Mieszkał w Krakowie, Sandomierzu i Kaliszu, a najdłużej w Stawiszynie pod Kaliszem, gdyż ten ubogi duchacki przytułek lubił najbardziej. W tym klasztorze stawiszyńskim Bóg przygotował go do śmierci różnymi krzyżami duchowymi. Stal się prawdziwym męczennikiem w duchu. Bracia wiedząc o tym, modlili się za "swego świętego" do Boga, także i siostry Kanoniczki Ducha św. błagały o uciszenie serca dla utrapionego ducha O. Bolesława. A spośród nich jedna, która żyła w wielkiej świętości, S. Nimfa Kazimiera Suchońska, duchowa córka Sługi Bożego. Ta siostra przepowiedziała datę śmierci O. Bolesława, jak też i zniszczenie Zakonu Kanoników Ducha św. de Saxia oraz rozbiory Polski.

Ona też uprosiła u Boga skrócenie mąk swego spowiednika, oddając za to i za zachowanie Zakonu Sióstr Kanoniczek Ducha św. de Saxia swe życie. Pan przyjął jej ofiarę i wysłuchał drugiej prośby, zaginęła dla świata w zamian za zachowanie Zakonu. Bo chociaż pochowana u Ducha św. w Krakowie, nie wiadomo, gdzie spoczywa. O. Bolesław Gwidon był też męczennikiem, gdy grasowali w Polsce Szwedzi, pochwycili go w podróży i usiłowali skłonić do odstępstwa od wiary, chcieli też zmusić do bluźnierstw na Niepokalaną i Papieża, za co ich zgromił. Oni natomiast pobili go do krwi i odcięli palce u nogi, ubiczowali cierniowymi rózgami, a potem chcieli powiesić "papistę", uratowało go zbliżające się polskie wojsko. O. Bolesław Gwidon odzyskawszy zdrowie i spokój (jak czytamy w życiorysie) w ostatnim roku swego życia w 1710, głosił kazania w Kaliszu, Błaszkach, Brudzewie, Blizanowie, Koninie, Gnieźnie i Krakowie, gdzie przebywał przez trzy miesiące. Modlił się przy grobie Siostry Nimfy Suchońskiej. Służył z wielką miłością braciom i siostrom swego Zakonu. Odwiedzał i inne klasztory, głosił kazania i ćwiczenia duchowe. Kameduli, Bonifratrzy, SS. Franciszkanki, SS. Norbertanki, SS.

Benedyktynki i inne miały szczęście słuchać głosu młodego zakonnika, którego żegnano łzami wychodzącego z Krakowa. Znane było u św. Ducha proroctwo S. Nimfy i wiedziano, że od września tegoż roku nic będą go już oglądać wśród żywych. Najboleśniejsze jednak było pożegnanie z braćmi i siostrami jego Zakonu, którego Sługa Boży był zaszczytem i chwałą, prawdziwym darem niebios. W dzień po św. Jacku, o którym u Dominikanów głosił kazanie, pożegnał swe siostry i braci przy św. Krzyżu w Krakowie i odjechał do Stawiszyna przez Śląsk, po drodze nauczając i krzepiąc na duchu lud polski. Zdrowie mu sprzyjało i prócz proroctwa S. Nimfy nic nie zapowiadało bliskiej śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza. Pożegnanie z zakonnikami św. Ducha było wzruszające, opisał je potem O. Florian Szczygielski, wówczas nowicjusz w krakowskim klasztorze i O. Jan Damascen Roszewicz, kapłan przy św. Krzyżu, późniejszy długoletni prowincjał zakonu. Był tam wtedy O. Melchior Pilski, duchak, który odprowadził Sługę Bożego aż do Stawiszyna. O. Bolesław głosząc kazanie 24 sierpnia 1705 roku w kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie przepowiedział stawiszyniakom karę Bożą "jeśli się z grzechów swoich nie poprawicie".

W dniu św. Bartłomieja w 1710 r. znów głosił kazanie w zrujnowanej 12 marca 1706 r. pożarem świątyni, fundacji króla Kazimierza Wielkiego. O. Bolesław głosił ostatnie w tej świątyni kazanie, sławił wiarę Apostoła, patrona parafii i nawoływał do poprawy obyczajów, "a mówił tak jak by się ziemia trzęsła - strach padł na słuchaczy". Kazanie wielkie wywarło wrażenie, bo mówił to ten, któremu Bóg raczył odkryć przyszłe losy kraju i tego miasta. W czasie nowenny do uroczystości Narodzenia Matki Bożej wygłaszał codziennie kazanie w swym zakonnym kościele w Stawiszynie. Dużo spowiadał ludzi, prosząc, by jak umrze, modlili się za jego duszę. Zachowywał się, jak człowiek, który wie, że opuszcza tę ziemię, przygotowywał się na śmierć i w wigilię Narodzenia Matki Bożej przed zakonnym bratem O. Bonawenturą Walewiczem odbył spowiedź z całego życia "ze skruchą i łez wylaniem" (jak pisze ten Ojciec spowiednik, który w kilka lat po śmierci O. Bolesława spisał jego żywot). O. Magister klasztoru w Stawiszynie O. Anioł Jagielski przyrzekł proboszczowi blizanowskiemu, że na odpust do Blizanowa sam przyjedzie ze sumą, a O. Bolesław Gwidon z kazaniem, więc Sługa Boży głosił tam z żarliwością wielką, a mówił o śmierci szczęśliwej wybranych, którzy kochają Maryję. Przy końcu kazania wpadł w zachwyt i tylko wołał "Matko moja Maryjo", a światło jakby dym kadzielny postać jego okryło i spowiło. "Ludzie płakali. Po kwadransie osłabionego kaznodzieję zniesiono z ambony i odtąd rozpoczęta się jego choroba. Opadł z sił, a tylko serce biło gwałtownie.

Chory modlił się, wzywał pomocy Maryi, św. Józefa i Bł. Gwidona swego zakonodawcy, myślał o śmierci. Kilku kapłanów świeckich, dwóch duchaków z Kalisza i trzech. Bernardynów kaliskich, obecnych na odpuście, postanowiło zawieźć chorego do Kalisza, gdzie byli lekarze. Sługa Boży odradzał, ale duchacy bojąc się utracić tak wielki skarb, przywieźli go do Kalisza, (tu też mieli swój klasztor). Lekarze robili, co mogli, ale nie potrafili stwierdzić, jaka to choroba. O. Bolesław otoczony miłością swoich braci św. Franciszka dziękował im za troskliwość, obiecywał wieczną pamięć i prosił o modlitwy, mówiąc że umrze 12 września. Chorego odwiedzali liczni kościelni dostojnicy, prosząc o błogosławieństwo. Jezuici, którzy byli bliskimi sąsiadami Kanoników Ducha św. de Saxia, także przyszli pocieszać braci zakonnych O. Jaśniewicza. Kanonicy Regularni Laterańscy od św. Mikołaja . Reformaci kaliscy i inne zakony również wyrażały współczucie Duchakom i oddawały wielką cześć umierającemu. Sługa Boży wszystkich mile przyjmował, polecał się modlitwom, nie chciał błogosławić lecz sam o błogosławieństwo prosił, mało mówił, a wiele się modlił. Ze Stawiszyna też przyszli przedstawiciele mieszkańców, by prosić o błogosławieństwo. Pragnęli również przyrzeczenia "że jeśli sługa Boży ma odejść z tej ziemi, to niechby ciało swoje wśród nich złożył".

O. Bolesław uśmiechając się powiedział, że "i ciało jego do niego nie należy, ale do zakonu i co przełożony Zakonu Ducha św. de Saxia z nim uczyni, on będzie z tego rad", a także "obiecał, że wiecznie o tym mieście, w którym go wola przełożonych zakonu postawiła przed Bogiem, pamiętał będzie". Stwierdził, że "co do ciała mego to ono tak zapomniane będzie, iż i znaku po mnie nie zostanie, że byłem. Proch jestem, grzesznik jestem, tylko miłosierdzie Boże krzepi mnie i Rany Jezusowe". Stawiszyniacy płakali. O. Prowincjał Kanoników Ducha św. de Saxia, będący w tym czasie w Kaliszu, pocieszał ich i zapewniał, że na wypadek śmierci Sługi Bożego odda kościołowi stawiszyńskiemu ciało Ojca kaznodziei. Ale oni woleli czekać i doczekali się.

Dnia 12 września 1710 r. po komunii św. otrzymanej z rąk prowincjała i jego błogosławieństwie na śmierć Sługa Boży zatopiony w modlitwie, ściskając krzyż i obrazek Maryi w ręku, cały promieniejący szczęściem, odmawiając ulubiony psalm 30, wpatrzony w krzyż zasnął cichutko o godz. 11 rano. Dzwony Kalisza oznajmiły śmierć Sługi Bożego. Zbiegli się kaliszanie do jego zwłok, domagali się, by ciało jego tam spoczęło gdzie zmarł. Ale stawiszyniacy w nocy w towarzystwie. Kanoników Ducha św. de Saxia wykradli je i wywieźli z Kalisza, zatrzymując się nad ranem w Piątku Wielkim, gdzie na chwile złożono ciało O. Bolesława w kościele św. Marcina, do którego przyszli stawiszyniacy z chorągwiami. I zapłakali głośno przy trumnie ukochanego zakonnika, a potemniosąc go na własnych barkach i sypiąc kwiaty przed trumną wprowadzili Sługę Bożego do Stawiszyna.

Przez 3 dni odprawiał się pogrzeb O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza, na który przyszło mnóstwo ludzi z dalekich stron. Jak miły był Bogu O. Bolesław Bóg okazał to cudem, bo dwóch ślepców przejrzało i chory na obie nogi od urodzenia odszedł od trumny zdrowym. Dnia 16 września w kościele Kanoników Ducha św. de Saxia w Stawiszynie bracia zakonni przy dużej liczbie duchowieństwa i wielu mowach żałobnych złożyli ciało O. Bolesława do grobu. Z opisu O. Bonawentury Walewicza, biografa Sługi Bożego wiemy, że O. Bolesław był średniego wzrostu blondynem o pociągłej twarzy i głębokich szarych oczach, którymi wszystkich pociągał, bo były załzawione, jakieś litościwe. Wyglądał na dwudziestopięcioletniego młodzieńca. Ledwo złożono do grobu ciało O. Bolesława, a już Bóg dawał znaki, jak Mu miły był Sługa Boży. Kwiaty przez długie lata pokrywały posadzkę, pod którą spoczywał skarb zakonu i Stawiszyna. Przychodziły do jego grobu pielgrzymki z Krakowa, Warszawy i różnych stron. Zajęła się tą sprawą komisja biskupia. W 15 lat po śmierci O. Bolesława ciało jego było jak gdyby dopiero złożone w grobie. A w dwa lata później ujrzano w trumnie tylko serce i język świeży jak u żywego człowieka, a po 25 latach już tylko szkielet.

Do roku 1793 zapisano w osobnej księdze cudów i łask, że za przyczyną tego Sługi Bożego stwierdzono przysięgą 73 cuda (z informacji jego biografa). Po śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza nazywano Go: klejnotem i skar­bem Stawiszyna. Oby takich klejnotów i skarbów, jak ten zakonnik, nigdy nie zabrakło w Koronie Polskiej. Jak wynika a opisu najbardziej świetlanych sylwetek synów i córek Bł. Gwidona w Europie i Polsce Duch św. uświęcał swoich zakonników, dodawał im otuchy i siły do ofiarnej pracy i służby najbiedniejszym. Gdyby nie załamanie się ustroju państwowego Polski w wieku XVIII, kasaty męskiej gałęzi zakonu przez prymasa Michała Poniatowskiego w 1788 roku i rozproszeniu archiwów, zapewne mielibyśmy o wiele więcej przykładów świętego życia Duchackiego. Działalność Kanoników Ducha św. de Saxia cieszyła się od początku protekcją i pomocą biskupów krakowskich, królów i książąt polskich: Leszka Czarnego, Władysława Jagiełły, Bł. Kunegundy, św. królowej Jadwigi, Władysława Łokietka. Liczne przywileje, fundacje i dary wzmacniały znaczenie zakonu i umożliwiały mu rozwinięcie działalności. Także święci, jak św. Jacek, św. Jan Kanty, Bł. Świętostaw ze Sławkowa oraz kardynał Stanisław Hozjusz czy O. Stanisław Papczyński, darzyli Zakon życzliwością i przyjaźnią. Kasata męskiej gałęzi zakonu przez prymasa Michała Poniatowskiego przy nadgorliwej współpracy sufragana Olechowskiego z Krakowa, zniszczyła sporą część dorobku ofiarnej opieki nad biednymi i chorymi w Polsce, na szczęście pozostawiając część tej działalności w rękach żeńskiej gałęzi zakonu.

Czasy po śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza nie były sprzyjające na rozwinięcie jego kultu. Kasata Zakonu Ducha św. de Saxia sprawiła, że nie miał kto podtrzymać ten rozwijający się kult. W 1788 roku zmarł ostatni duchak w skasowanym Zakonie w Stawiszynie. Został zniszczony drewniany kościół św. Krzyża, w którym był pochowany O. Bolesław. A kościół ten ufundował w 1432 roku Jan Noga adwokat stawiszyński i jego żona Anna. Składał się z nawy i prezbiterium. Dach miał kryty gontami. Posiadał dwie wieżyczki, jedna większa, która została rozebrana podczas remontu w 1790 r., ponieważ była bardzo zniszczona. W drugiej wieżyczce wisiał sygnaturek. Po prawej stronie ołtarza głównego znajdowała się zakrystia. Kościół posiadał trzy ołtarze: Główny, Pana Jezusa Ukrzyżowanego i św. Józefa. Przy ołtarzu Pana Jezusa znajdowała się mała ambona, a nad przedsionkiem niewielki chór.

Kościół ten był wyremontowany w 1845 roku i mógł służyć jeszcze długie lata, ale 4.05.1855 roku, podczas gwałtownej burzy, został zniszczony. Po tym wypadku już go nie odbudowano lecz rozebrano całkowicie. Stawiszyniacy zawsze otaczali czcią plac poduchacki. Także ks. Mayer nie chciał, by całkowicie usunięto ślady po Zakonie Ducha św. de Saxia, dlatego w tym miejscu wybudował kapliczkę w 1881 r., a pod nią złożone zostały kości O. Bolesława wraz z jego współbraćmi. Na cokole kapliczki była umieszczona figura Niepokalanej, poniżej znajdowały się 4 obrazy: M.B. Częstochowskiej, Trójcy św., św. Józefa i Pana Jezusa. Na terenie, na którym był kościół urządzono skwer, posadzono 300 drzew i wykopano staw. Podczas II wojny światowej kapliczkę te zniszczyli okupanci. Nową wybudował ks. Będkowski w 1949 roku. Kult O. Bolesława starał się wznowić ks. Stanisław Grabiński, który był proboszczem w Stawiszynie w latach 1890 - 1903. Szczególnie o to zabiegał u proboszcza organista ze Stawiszyna, uczeń Moniuszki, pan Walenty Korab - Kowalski, wielki patriota, człowiek pełen wiary i pobożności. W tych czasach Polska była pod zaborami, a gubernator kaliski dowiedziawszy się o rozszerzaniu pamięci księdza z czasów polskich, zakazał proboszczowi tej działalności. I tak upadł wznawiany kult O. Bolesława. Przyszły czasy wojny. Następnie przy kapitalnym remoncie kościoła św. Bartłomieja w Stawiszynie, prowadzonego przez ks. Esmana, niszczyło się "stare rupiecie" i w ten sposób wiele pamiątek po Zakonie Ducha św. de Saxia w Stawiszynie uległo likwidacji. Z inicjatywy Towarzystwa Miłośników Stawiszyna w 1990 roku została ufundowana tablica pamiątkowa poświęcona O. Bolesławowi Gwidonowi Jaśniewiczowi, wmurowano ją w kapliczkę, która stoi w miejscu, gdzie był klasztor stawiszyński. Tablicę poświęcono po odprawionej Mszy św. za O. Bolesława w 280 rocznicę jego śmierci. Od tej rocznicy zaczyna się znów rozszerzać kult O. Bolesława w Stawiszynie.

W październiku 1991 roku przybyli do Stawiszyna z Gdańska bracia odradzającego się Zakonu Ducha św. de Saxia wraz z ks. Kanonikiem Kazimierzem Kruczem, pod którego przewodnictwem Wspólnota się formuje. Przybyli, by pomodlić się przy grobie O. Bolesława. Ks. Kazimierz Krucz odprawił Mszę św. w kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie przy ołtarzu z cudownym krzyżem, przed którym O. Bolesław Gwidon Jaśniewicz doznał wiele łask od ukrzyżowanego Jezusa. W styczniu 1992 roku, w dniu urodzin O. Bolesława, został umieszczony jego obraz w "Ogrójcu" przy kościele św. Bartłomieja i wyłożono księgę, w której składane są prośby do Boga zanoszone za pośrednictwem tego Sługi Bożego. We wrześniu 1992 roku zostały przeprowadzone prace wykopaliskowe przez stawiszyńskich harcerzy mające na celu wydobycie szczątków O. Bolesława. Prace były prowadzone w miejscu, w którym znajdował się kościół i klasztor stawiszyński. Natrafiono na miejsce pierwszej kapliczki, a pod jej fundamentami zbiorową mogiłę braci. Według opisu jest to miejsce, w którym był pochowany O. Bolesław Gwidon Jaśniewicz.

W dniu 8 listopada 1992 roku została odprawiona w kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie Msza św. za zmarłych duchaków, a po Mszy św. te wykopane szczątki braci zakonnych wraz z kośćmi O. Bolesława złożono w krypcie kaplicy M. B. Częstochowskiej. Mszę św. koncelebrowaną odprawili: ks. Paweł Jabłoński - wikary stawiszyński, ks. kanonik Kazimierz Krucz, pod którego przewodnictwem odradza się w Gdańsku Wspólnota Ducha św., ks. Jan Dwojacki - proboszcz w Piątku Wielkim. We Mszy św. uczestniczyli ks. Edward Kłaczyński - proboszcz z Goliszewa oraz bracia duchacy z Gdańska, duchowo ks. prałat - Stanisław Janicki, proboszcz stawiszyński, w tym czasie poważnie chory. O. Bolesław był bardzo przywiązany do Stawiszyna, powiedział, że całe swe życie poświęcił służąc chorym i najbiedniejszym. W mowach pogrzebowych nazwano go "Świętym Polakiem, Apostołem chorych, Klejnotem Stawiszyna". Mamy ten "Skarb Stawiszyna", o O. Bolesławie 280 lat temu w naszym parafialnym kościele mówili kaznodzieje. Kierujemy więc swe prośby do naszego orędownika u Tronu Pana, a gdy będą wysłuchane, rozpocznie się proces beatyfikacyjny, a może i kanonizacyjny O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza z Zakonu Ducha św. de Saxia ze Stawiszyna.

*Źródła internetowe: http://gwidonjasniewicz.strefa.pl/, autorstwa Jerzego Widerskiego
***http://www.opiekun.kalisz.pl/

****Opracowania na podstawie książki "Życie Sługi Bożego O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza Zakonu Kanoników Ducha św. De Saxia na tle ich dziejów" autora Józefa Stanisława Pietrzaka. Praca ta napisana była przez Józefa Stanisława Pietrzaka w Krzemieńcu 1919 roku, a wydana drukiem przez Siostry Kanoniczki Ducha św. de Saxia w Krakowie 1930 roku. Jan Stanisław Pietrzak miał dostęp i korzystał z dokumentów i prac:
1. Ks. Meyer Teodor proboszcz Stawiszyński "Pamiętnik ze Stawiszyna" - rękopis z 1898 roku.
2. W.O. Bonawentura Walewicz "Jego Zasługi dla Zakonu Duchaków Jako historia i preceptora Stawiszyńskiego i jego życie świętobliwe" - rękopis.
3. Secvi Ordinis Canonicorum Regularium S. Spiritus de Saxia I Vita Serri Dei Fratis Boleslai Cridonis Jaśniewicz Saderdotis S. Ord. Spiritus S de Saxia 1773 an. Pater Bonawentura Walewicz - rękopis.
4. Liber Morturum Conventus Stawiszineusis et omnium Conventuum Polonorum ab Anno 1203 od 1742 S. Ordinis Nostri.
5. Akta Kościoła Stawiszyńskiego od najdawniejszych czasów.
6. Kowalski - Korab Walenty "Życie O. Bonawentury Walewicza Duchaka ze Stawiszyna na podstawie wspomnień O. Teofila Kucharskiego, przełożonego Klasztoru Stawiszyńskiego od 1742 do 1750 r. - rękopis z 1899 r.
7. Rozpowszechniony wizerunek O. Bolesława Gwidona jaśniewicza namalował na prośbę autora książki Józefa Stanisława Pietrzaka znany w Polsce artysta Karol Hukan, obraz został ofiarowany Siostrom Kanoniczkom Ducha św. de Saxia w Krakowie.
Korzystano też z pracy Stanisława Płaszczyka "Dzieje Parafii Rzymsko - Katolickiej w Stawiszynie napisanej we Włocławku w 1972 r., a także z książeczki opracowanej przez Ks. kan. Kazimierza Krucza z Gdańska Matemblewa "Modlitwy i pieśni ku czci Ducha świętego" wydanej w Gdańsku w 1994 r.
Książeczkę "Życie Sługi Bożego O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza" opracował Jerzy Widerski, a wydrukowano staraniem l Stawiszyńskiej Drużyny Harcerzy ZHR im. króla Jana III Sobieskiego ul. Zamkowa l, 62-820 Stawiszyn. Ojciec Bolesław Gwidon Jaśniewicz jest obranym przez harcerzy duchowym patronem i opiekunem tej drużyny.

sobota, 19 stycznia 2019

Powstanie Uzdrowiska w Ciechocinku 1836 r.

Ksawery Niemojewski był właścicielem Ciechocinka w XIX w. Po jego śmierci osada trafiła do rąk córek: Barbary i Ksawery. Barbarę pojął za żonę Józef Zawadzki członek Rady Obywatelskiej Księstwa Warszawskiego. Zawadzki w ramach posagu otrzymał połowę majątku Barbary, drugą część nabył od Ksawery, zamężnej z Celińskim. W 1823 r. Konstanty Wolicki, mineralog, działacz społeczny, przedsiębiorca, zakupił od zawadzkiego dwie włóki ziemi wraz ze źródłami solankowymi, które po dwóch latach przekazał Skarbowi Królestwa Polskiego. W ten sposób Królestwo stało się właścicielem ciechocińskich dóbr naturalnych. W 1824 r. Wolicki na mocy porozumienia zawartego z przewodniczącym Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu Królestwa Polskiego, księciem Konstantym Druckim-Lubeckim, rozpoczął budowę warzelni soli, którą finansował Skarb Państwa. Zakład warzelniczy wraz z tężniami uruchomiono w 1833 r. Trzy lata później, w 1836 r., urządzono pierwsze łazienki w tzw. austerii rządowej, znajdującej się w dzisiejszym Parku Zdrojowym. Moment ten przyjmuje się za oficjalną datę powstania uzdrowiska.

Opracowanie Bartłomiej Grabowski, źródła: APT OW, Komitet Zarządzający Zakładem Wód Mineralnych w Ciechocinku z lat 1842-1914, sygn. 1; APT OW, Akta dr. Med. Tadeusza Rejmanowskiego z Włocławka 1919-2007, sygn. 5;  Ziemia Kujawska XXV, Inowrocław-Włocławek 2016, artykuł: R. Górski,Geneza, rozwój i zakres działania administracji Uzdrowiska Ciechocinek, fot. uzdrowiskociechocinek.pl

piątek, 18 stycznia 2019

Fabryka octu Stanisława Jagodzińskiego Inowrocław XIX w.


Od 1878 r. działała w Inowrocławiu fabryka octu. W styczniu 1895 r. Stanisław Jagodziński kupił fabrykę produkującą ocet Schwesiga i połączył ją z firmą Schwirtz, z myślą o znacznym rozszerzeniu produkcji na rynek nie tylko inowrocławski. Pod koniec XIX w. w Inowrocławiu działały dwie większe octownie. Mimo to, zapotrzebowanie na płynną przyprawę było tak wielkie, że dowożono towar z Torunia i innych miast. Firmą Schwesiga kierował Stanisław Jagodziński. Drugą fabrykę prowadził J. Chojnacki.






Opracowanie Bartłomiej Grabowski, źródła: Dziennik Kujawski. 1895, R. 3 nr 18 (22 stycznia); Dziennik Kujawski. 1895, R. 3 nr 19 (23 stycznia) ; Dziennik Kujawski. 1895, R. 3 nr 20 (24 stycznia).

czwartek, 17 stycznia 2019

Radziejów w czasie powstania styczniowego 1863 r.


Po II rozbiorze Polski, Radziejów przypadł Prusom i włączony został do departamentu piotrkowskiego.  Początek XIX wieku dla Radziejowa nie był szczególnie owocny gospodarczo i ekonomicznie. Niewielka miejscowość nie odgrywała większego znaczenia w nowych warunkach politycznych. W 1800 r. Radziejów liczył zaledwie 813 mieszkańców, głównie rolników i handlarzy. Reprezentanci Kujaw w czasie delegacji do Napoleona w grudniu 1806 r. przedstawili opłakany stan gospodarki Kujaw, nadmiernie eksploatowanych przez wojska francuskie. Rok później na zjeździe we Włocławku, w czasie hołdu królowi Fryderykowi Augustowi, księciu warszawskiemu, delegaci skarżyli się do Rady Stanu i marszałka Davousta w sprawie ucisku ekonomicznego, jakiego Kujawy doznawały ze strony Izby Administracyjnej.

W kwietniu 1809 r. do Księstwa Warszawskiego wtargnęły oddziały austriackie i częściowo je zajęły. Przez Radziejów przeszli Austriacy, zmierzające spod Torunia i Inowrocławia Kłodawę, Kutno do Sochaczewa. Przechodziły tu także wojska polskie, maszerujące linią od Poznania przez Gniezno, Kruszwicę, Radziejów i Krośniewice. Rabunkowa gospodarka wojenna w okresie Księstwa Warszawskiego aż do jego upadku, podkopały jeszcze pozycję Radziejowa w regionie. Liczba ludności w mieście stale malała.

Po klęsce Napoleona Rosjanie zajęli ziemie Księstwa. Radziejów stał się jednym z wielu typowych, małych rolniczych miasteczek nad granicą pruską. Miasto miało głównie wartość strategiczną i rolnicza, w 1824 r. mieszkało w Radziejowie 690 mieszkańców. W okolicach miasta usytuowany był urząd pruski, posterunek graniczny. Położenie Radziejowa sprzyjało ekstradycji zbiegów z zaboru rosyjskiego. Powstania listopadowe i poznańskie nie miały większego wpływu na miasto, nowy etap historii Radziejowa i okolic otwiera dopiero wybuch powstania styczniowego. Wpływ na to miało przeniesienie walk na tych terenach i determinacja społeczna Kujaw. Ziemie kujawskie były szczególnie ożywionym terenem ruchów oddziałów powstańczych w obszarze przygranicznym. Od kontroli tego regionu zależał względnie bezpieczny przerzut broni do Kongresówki, przechodzenie ochotników z Wielkiego Księstwa Poznańskiego do powstania, utrzymanie szlaków kurierskich. We włocławku, znajdowała się siedziba carskiego gubernatora wojennego. To właśnie z tego miasta, położonego blisko Radziejowa i Kruszwicy, wychodziły oddziały rosyjskie w pole przeciwko partiom powstańczym, operującym na Kujawach.

Wiosną 1863 r. Kujawy czekały na przyjęcie Ludwika Mierosławskiego, dyktatora, który miał poprowadzić formujące się oddziały na wschodzie tego regionu. Mierosławski tuż po przybyciu w okolice Inowrocławia, zebrał zmagazynowaną broń i amunicję i udał się do Konar, położonych nad granicą prusko-rosyjską. W nocy z 16 na 17 lutego, Mierosławski wraz z 20 powstańcami opuścił Konary i udał się do Krzywosądza, gdzie czekała na niego grupa 40 ochotników. Problemem w rosnącej armii powstańczej, był brak uzbrojenia. Transport, broni który zorganizował Mierosławski wcześniej, z własnych funduszy i wysłał do Bydgoszczy, trafił w ręce policji pruskiej. Nie powodzenia na polu bitwy, wywołały niechęć wśród szlachty poznańskiego i Kujaw. Co utrudniało zdobycie środków na prowadzenie powstania. Szlachta obawiała się uzbrojonego chłopa. 

Dyktator dysponował 100 ludzi, uzbrojonych w dubeltówki i kosy. Pod Krzywosądzą założono tymczasowy obóz, gdzie trenowano rekrutów, formowano tabory, konstruowano machinę z kos, pomysłu Mierosławskiego. 19 lutego, do oddziałów przyłączyła się część partii Kazimierza Mielęckiego, główne siły miały przybyć niebawem.

Mierosławski, pewny przybycia kolejnych posiłków, postanowił przyjąć bitwę z maszerującymi w te strony Rosjanami, w lasku otoczonym ze wszystkich stron równinami. Przez lasek wiodła droga z Krzywosądzy do Włocławka oraz droga do Radziejowa. Do granicy pruskiej było tylko 15 km. Bitwę, Mierosławski jednak przegrał i musiał się wycofać do Radziejowa. Poległo wówczas 40 powstańców i dwóch dowódców, Mielęcki nie zdążył wesprzeć walczących oddziałów. Polegli komisarz rządu – Janowski i major Celiński, który osłaniał odwrót dyktatora. Wielu powstańców dostało się do niewoli. Mierosławski udał się do wsi Płowce, gdzie czekał oddział Mielęckiego. Na miejscu doszło do ostrej wymiany zdań między dowódcami. Głównemu dowódcy nie podobało się, że Mielecki mimo że miał tylko 10 km do przebycia, nie pomógł w bitwie, mając do dyspozycji 500 ludzi. W Płowcach Mierosławski agitował chłopów do powstania. 

Liczba powstańców Mierosławskiego rosła, zawdzięczał to zdolnością Bartosza Nowaka. Niestety nadal brakowało broni, chłopi nosili głównie kosy, przygotowane przez miejscowych kowali. Nowaka aresztowały wkrótce władze pruskie i osadziły kolejno w więzieniu w Inowrocławiu, a później w Moabicie. Uwolniony został dopiero po upadku powstania i zmarł w 1890 r. pod Bodanowem Bachornym. 

Dnia 21 lutego 1863 r. oddział Mierosławskiego cofając się przed siłami nieprzyjaciela, dotarł pod Nową Wieś nad Gopłem. Otoczeni przyjęli bitwę, padło 37 powstańców, wielu zostało rannych. Rozproszone oddziały uciekły z pola bitwy. Dowódcy wycofali się z garstką pozostałych przy nich ochotników do Kazimierza Kujawksiego. Tam po kłótni Mierosławskiego z Mielęckim, dyktator postanowił udać się do Paryża. W ten sposób zakończyła się tygodniowa kampania Ludwika Mierosławskiego. Kazimierz Mielęcki walczył dalej w lasach kazimierzowskich, uczestniczył w kilu bitwach. Zmarł po klęsce pod Ślesinem, w lipcu 1863 r., na skutek odniesionych ran. 

Na początku kwietnia 1863 r. zaczęły się formować oddziały niedaleko Ruszkowa. Partie powstańcze Alfonsa Seyfrieda i Oborskiego, złożone były w większości ze szlachty: łęczyckiej, kutnowskiej i kujawskiej oraz młodzieży włocławskiej. W pierwszej połowie kwietnia, 60 strzelców pod dowództwem Oborskiego, zorganizowało wypad na komendę rosyjskiej straży granicznej stacjonującej w Piotrkowie Kujawskim. Nieprzyjaciel został wyparty za granicę pruską. Powstańcy,  udali się za wycofującymi oddziałami, oddali kilka strzałów i powrócili do Piotrkowa, gdzie pozrzucali z magistratu i miejsc publicznych orły carskie oraz zarekwirowali z kasy miejskiej całą gotówkę na cele kampanii.

W połowie kwietnia 1863 r. wkroczyły z Poznańskiego do Królestwa trzy oddziały, sformowane staraniem tzw. Komitetu Działyńskiego, a wśród nich oddział dowodzony przez Young de Blankenheima. Francuz połączył się wkrótce z powstańcami Seyfriedem i Oborskim. Powstał także oddział konny pod dowództwem Piotra Solnickiego. Young dowodził 1000 ochotników, słabo uzbrojonymi powstańcami, niektórzy nie posiadali żadnej broni.

Oddział wyruszył z lasów ruszkowskich na Wierzbinek w drugiej połowie 1863 r. Young zmienił jednak plany usłyszawszy o zbliżającym się nieprzyjacielu. W dniu 26 kwietnia, w czasie ulewnego deszczu, oddział Francuza stoczył potyczkę z oddziałem Nielidowa, w okolicy Nowej Wsi (miejsca klęski Mierosławskiego). Dowódca partii nie czekał, z marszu uderzył na wroga i zmusił Rosjan do odwrotu na Rudzk Mały. Rosjanie znaleźli schronienie za granicą pruską, zgodnie z konwencją Alvenslebena. 

Od maja 1863 r. walki na Kujawach stopniowo się zmniejszają, widoczne jest mniejsze zaangażowanie szlachty. Taki stan rzeczy doprowadził do klęski powstania. Po upadku powstania styczniowego, zaborca rosyjski dokonał w polityce wewnętrznej szeregu zmian, w wyniku których Radziejów jeszcze bardziej stracił swoją dotychczasową pozycję. 

W 1867 r. Radziejów, Piotrków Kujawski i Osięciny zmieniły swój status i z miast stały się osadami wiejskimi. Prawa miejskie odzyskał Radziejów dopiero w 1919 r. po powstaniu wielkopolskim, w którym również mieszkańcy Radziejowa i okolicznych wsi brali udział.

Opracowanie Bartłomiej Grabowski, źródła: M. Kallas, Z przeszłości administracyjnej Kujaw i ziemi dobrzyńskiej, Włocławek 1978, s. 199; Powiatowe Archiwum Państwowe we Włocławku, Starostwo Powiatowe Aleksandrowskie, sygn. 153, k. 21, Według spisu ludności z dnia 1.10.1939 r., Bydgoszcz; Skorowidz gmin Rzeczypospolitej, Warszawa 1933, s. 17, s. 17, tabl. nr 3; Wykaz zaludnienia i obszaru miast i gmin powiatu nieszawskiego „Głos Nieszawski”, 5/1936; Pierwszy powszechny spis Rzeczypospolitej z dnia 30 września 1921 r. Budynki, Warszawa 1928; „Głos Nieszawski”, 4/1934, s.6; Dzieje Radziejowa Kujawskiego, pod red. J. Danielewicza, Bydgoszcz 1982, artykuł R. Jadczak, Ziemia Radziejowska w dobie walk narodowowyzwoleńczych XIX wieku, Bydgoszcz 1982; W. Tokarz, Rozprawy i szkice, Warszawa 1959, s. 484; S. Kieniewicz, Społeczeństwo polskie w powstaniu poznańskim 1848, Warszawa 1960, s. 42; S. Kieniewicz, Powstanie styczniowe, Wrocław 1965, Zeznanie Z. Janczewskiego, s. 42; A. Sokołowski, Dzieje powstania styczniowego 1863-1864, Berlin 1909. Foto. miastoturek.pl

wtorek, 15 stycznia 2019

Śniadanie staropolskie - kujawskie

Od wielu lat wiadomo, że śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. Powinien być pełnowartościowy i urozmaicony, obfitować w białko i pełnoziarniste pieczywo. Poranny pośpiech nie powinien eliminować tego posiłku z naszego życia. Szczególnie waży jest on zimą, kiedy to zużywamy więcej energii. 

Kuchnia staropolska na śniadania poleca m.in. cebulę duszoną z boczkiem i kiełbasą, zupę mleczną z płatkami ryżowymi, zupą mleczną z zacierką, żur na mleku, mielonkę podsmażaną, pieczywo z takimi dodatkami jak: dżem, ser twarogowy, ser żółty, ryba wędzona, pasztet, papryka konserwowa.  Do pierwszego śniadania należało wypić kawę zbożową z mlekiem lub rożnego rodzaju mleka, np. mleko herbaciane, mleko pomidorowe, mleko kakaowe, mleko owocowe czy soki: owocowy, pomidorowy. 

Jadłospis wiosenny różnił się  trochę od zimowego i zawierał sezonowe dary z ogródka, np. świeży szczypiorek czy rzodkiewkę. Latem zalecano do każdego śniadania owoce. Częściej jadano też jajka. Do smarowania pieczywa podawano masło mając na uwadze fakt, że można je zastąpić margaryną. 

Często, szczególnie na Kujawach, jadano na śniadanie żur robiony na zakwasie.  Najprostszy przepis na zakwas to: 1 szklankę mąki żytniej i 3 szklanki letniej przegotowanej wody wymieszać w słoiku powoli, aby nie powstały grudki, dodać 3 przetarte ząbki czosnku. Słoik należy przykryć gazą lub tetrową pieluchą i pozostawić w ciepłym miejscu na 5 dni, aby się zakisił. Trzeba również pamiętać, aby po 3 dniach przemieszać zakwas codziennie drewnianą łyżką. Tak przygotowany zaczyn można użyć do przygotowania potraw. 

Żur na mleku

2 szklanki mleka, 2 szklanki żuru, sól. Do zagotowanego mleka wlać żur i stale mieszając ponownie zagotować, doprawić do smaku solą. 

Mleko pomidorowe

Zagotować 2 szklanki mleka, zestawić z ognia i dodać pół puszki soku pomidorowego szybko mieszając trzepaczką, doprawić do smaku solą i natką pietruszki. 

Zupa mleczna z zacierką

3 szklanki mleka, sól, 2 łyżki mąki. Wsypać mąkę na talerz, dodać dwie łyżki wody i rozetrzeć widelcem. Jeżeli ciasto jest za suche należy dodać jeszcze troszkę wody. Ciasto zagnieść i zetrzeć na tarce o dużych oczkach. Starte zacierki ugotować w osolonej wodzie, odcedzić i zalać gorącym mlekiem. 

Opracowała Justyna Grabowska na podstawie: K. Pyszkowska, Śniadania, przepisy kulinarne, Warszawa 1985; https://www.kuchnia-domowa.pl/przepisy/zupy/415-zakwas-na-zurek

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Powstanie Kółka Rolniczego w Gniewkowie 6 stycznia 1894 r.


Dnia 6 stycznia 1894 r. w święto Trzech Króli w sali mieszkańca Gniewkowa Pana Brunnera o godzinie 2-giej po południu, ziemianie postanowili połączyć swoje siły i wspólnie działać pod szyldem Kółka Rolniczego w Gniewkowie. Wśród założycieli byli Bruno hr. Dąmbski, Feliks Szczepanowski, Ksiądz Olszewski, Antoni Szyper, Józef Ksoll, Marcin Pawłowski, Szczepan Freger, Ksiądz Pacieszyński, Teodor Chrząstowski, Józef Gockowski, ksiądz Stanisław Noga, Szczepan Buczkowski, Jan Ogrodowski, Abtoni Szczepanowski. Główną rolę w powstaniu Stowarzyszenia odegrał ksiądz Piotr Pacierzyński.

O chęci założenia Koła mówiono już od roku na wsiach pod Gniewkowem. Organizatorzy zachęcali do wstąpienia w szeregi Koła Rolniczego na ramach Dziennika Kujawskiego:

My niżej podpisani obywatele świeccy i duchowni sądzimy, że tu na samym krańcu w. ks. Poznańskiego bardzo jest potrzebnem kółko rolnicze, za pomocą którego moglibyśmy się nawzajem poznać i zachęcić do rozumnej pracy i oszczędności, które są podstawą dobrobytu” - pisał Dziennik Kujawski. 1894 – Odezwa w celu założenia Kółka rolniczego w Gniewkowie.


Zebrało się ponad 100 członków, w zarządzie zasiadł hr. Br. Dąmbski z Kaczkowa; wiceprezesem ks. Pacieszyński, proboszcz z Gniewkowa; sekretarzem Pawłowski a skarbnikiem Chrząstowski. Ławnikami wybrani: Michał Jaskulski, Antoni Szyper i Szczepan Buczkowski.


Następne zebranie ustalono w lutym, tematem zebrania miało być połączenie rolnictwa z handlem – wykład Dembińskiego.

Ksiądz Stanisław Noga (ur. 11.1845 r. Krotoszyn, święcenia Gniezno 1872 r., zm. Parchanie 12.03.1918 r.) związany był nie tylko z parafią w Parchaniu, gdzie sprawował funkcję proboszcza, był również administratorem w Piaskach koło Kruszwicy i Ostrowie koło Gniewkowa, a także Powidzu, Szadłowicach i Płonkowie.



Opracowanie Bartłomiej Grabowski, źródło Dziennik Kujawski. 1894, R. 2 nr 3 (5 stycznia), obrazek ks. Stanisław Noga http://www.wtg-gniazdo.org nekrolog w: Dziennik Poznański nr 62/1918 Dziennik Kujawski. 1894, R. 2 nr 5 (9 stycznia)

niedziela, 13 stycznia 2019

Kolęda nad Gopłem 23 stycznia 1894 r.


Kolęda nad Gopłem w XIX w. była ważnym wydarzeniem dla mieszkańców. W styczniu kolęda dotarła już do kilku rodzin. Dnia 23 stycznia 1894 r., we wtorek kolęda miała dotrzeć do wsi Karczyn, Arturowa i Szarleja. Była to uroczysta ceremonia, której przewodniczył ksiądz Rólski, proboszcz z Góry w towarzystwie ziemianina Niesiołowskiego i chłopców – ministrantów. O 11:30 kapłan dotarł do Karczyna, potem do Arturowa, a później do Szarleja.

O przybyciu kapłana powiadomiono mieszkańców telefonicznie, aby mogli zwolnić się z pracy i przywitać swego duszpasterza, a także otrzymać błogosławieństwo. Proboszcz znany był z egzaminów jakie przeprowadzał z młodzieżą z katechizmu i polskiej nauki. Polska w końcu XIX w. nadal była pod zaborami. Za dobrze odmówioną modlitwę dzieci otrzymywały podarunki.

Tak o kolędzie w Dzienniku Kujawskim pisał Stanisław Lewandowski, kołodziej z Szarleja.

Opracowanie Bartłomiej Grabowski, źródło: Dziennik Kujawski. 1894, R. 2 nr 22 (28 stycznia).

Jadwiga Łuszczewska (1834-1908)

Łuszczewska Jadwiga, pseud. i krypt. Bogobojna, Deotyma, Deotima, Diotima, (1834–1908), poetka, powieściopisarka, słynna improwizatorka. Ur. w Warszawie 1 VIII, była córką Wacława Łuszczewskiego (zob.) i Magdaleny (Niny) z Żółtowskich (zob.). Kształciła się pod kierunkiem rodziców oraz wybitnych przyjaciół domu (jak Józef Sikorski czy Antoni Waga); dziwaczny system wychowawczy pani Niny wykluczał towarzystwo innych dzieci prócz siostry Kazimiery (późniejszej Komierowskiej). Od lat najmłodszych Ł. znała na pamięć „Śpiewy historyczne” J. U. Niemcewicza, wcześnie czytała Plutarcha w tłumaczeniu I. Krasickiego. Ulubioną jej lekturą pozostała zawsze „Róża na Tannenbergu” Ch. Schmida. Rychło też zaczęła się Ł. zabawiać pisaniem: między r. 1846 a 1849 redagowała razem z siostrą rękopiśmienny miesięcznik „Pszczółka”, w którym i starsi, dla zrobienia przyjemności panienkom, zamieszczali artykuły uczono-żartobliwe. W r. 1843 zwiedziła Ł. z rodzicami po raz pierwszy Kraków i Wieliczkę; była również w Wielkopolsce i Wiedniu. W tym czasie napisała pierwszy wiersz. W r. 1846 towarzyszyła swej matce do Berlina. Książki podsuwane podlotkowi były poważne: L. C. de Saint-Martin, J. B. Bossuet, C. F. de Volney, św. Teresa, Ch. Fourier, J. M. Hoene-Wroński. Od r. 1849 wolno było Ł-iej uczestniczyć w poniedziałkowych zebraniach literackiego salonu rodziców. Niebawem ujawnił się jej niepospolity dar improwizacji; pierwszy publiczny występ córki zorganizowała ambitna pani Nina 17 V 1852. Sława panny Ł-iej obiegła całą Polskę, wszystkie gazety pisały o Deotymie; dla naocznego oglądania dziwu zaczęły się w salonie Łuszczewskich pojawiać osobistości zazwyczaj niezbyt się do poezji przyznające, jak Aleksander Wielopolski albo – wśród licznych przyjezdnych – Paweł Popiel. Ł. improwizowała na zadane tematy najróżniejsze, często dostarczały jej podniety problemy moralne, sztuki piękne i uroki przyrody. W druku Ł. debiutowała w r. 1852 utworem Krucjaty.

Po wybuchu powstania styczniowego, w latach 1863-1865, Deotyma towarzyszyła ojcu na zesłaniu, skąd pisywała listy do matki, zdając relację z sybirackiego życia. Po powrocie w 1867 roku traci ojca, a dwa lata później umiera również jej matka. Osamotniona Deotyma zawiera wówczas bliską przyjaźń z Eugenią Wolffowi (ze Zdzienieckich) i angażuje się w organizowanie salonu literackiego na wzór tego, który odbywał się u rodziców. „Czwartki literackie” odbywały się w Warszawie, tutaj również obowiązywał strój uroczysty: frak i biały krawat, a sama założycielka ukazywała się w bieli. Do grona bywalców należeli: H. Skimborowicz, A. E. Odyniec, A. Pietkiewicz, S. Krzemiński, A. Oppman, J. A. Święcicki, C. Jankowski, K. J. Jasiński, F. Hoesick, a także przybywali goście zza granicy. Tematyka zebrań wykluczała zagadnienia erotyczne, a same dyskusje dalekie były od problemów życia codziennego. Najczęściej gospodyni salonu literackiego czytała swoje utwory, a 17 maja 1887 roku zorganizowała własny jubileusz. Wielbicielami wieszczki byli: Pług i Kraushar (ten ostatni poświęcił jej pochlebną uwagę w swoim studium Polki twórcze czasów nowszych) , Artur Oppman (Or-Ot), Stefania i Joanna Podhorskie-Okołów. Sama Deotyma z uwagi na poparcie, jakie żywiła dla ruchu emancypacyjnego, obracała się w kręgu ludzi postępowych.

Podróżując z rodzicami, młoda poetka miała wyraźny program. Zależało jej na spotkaniach ze sławnymi rodakami i starała się objeździć jak najwięcej miejscowości historycznej Polski. W Karlsbadzie (1854) poznała F. Wężyka, w Brukseli (1855) J. Lelewela i A. Jełowickiego. W r. 1856 zwiedziła Gniezno, Kruszwicę i Poznań, w 1857 – wyspę Rugię, w 1858 – Malbork i Gdańsk, w 1859 – Ojców, Sandomierskie, Góry Świętokrzyskie, w 1860 – Tatry. T. r. pod koniec grudnia była w Paryżu (gdzie m. in. improwizowałaDo młodzieży polskiej oraz Do emigracji i do pomników polskich). W r. 1862 była w Austrii i we Włoszech (improwizacja Noc w Wenecji).Wszystkie wyjazdy zostawiały ślad doraźny w drukowanych w prasie opisach (z których sama autorka nie była po latach zadowolona); wiele reminiscencji z tych wycieczek odezwie się z czasem w utworach literackich. Dalsze plany Łuszczewskich przewidywały podróże po Litwie, Podolu i Ukrainie. Zamiast w tamtych stronach, dość nieoczekiwanie znalazła się «Niwadija» (taki wówczas wymyśliła sobie anagram) w Jadrynie, Symbirsku i Czembarze, towarzyszyła bowiem swemu ojcu na zesłanie (1863–5); listy poetki do matki oraz do ciotki K. Wodzińskiej (niewykorzystane) zawierają moc szczegółów o codziennym życiu sybirackim.

W ciągu czterech lat od powrotu do Warszawy Ł. utraciła obydwoje rodziców. Osamotniona – zbliżyła się ogromnie z Eugenią ze Zdzienieckich Wolffową (1835–1912), w której najbliższym sąsiedztwie zamieszkała w tym samym domu przy Królewskiej (od r. 1871 do zgonu); przyjaźń ta ułatwiła towarzyskie stosunki Ł-iej z asymilującą się inteligencją żydowską. Na podobieństwo salonu Łuszczewskich odżył literacki salon już samej Deotymy. Zrazu bywał tu cały warszawski światek. Dwa rodzaje tematów były wykluczone: erotyczny i patriotyczny; w odniesieniu do drugiego z nich chętnie stosowano i świetnie rozumiano język aluzji. W miarę oddalania się lat najcięższych, popowstaniowych goście rzedli: «Wlazł kotek na płotek i mruga – Dosyć lodów, Deotymy i Pługa» – żartował J. Kenig (wierszyk przypisywany także H. Sienkiewiczowi). W opustoszałym salonie liczyć można było (póki życia) na H. Skimborowicza, A. E. Odyńca, A. Pietkiewicza (Pługa), S. Krzemińskiego, A. Oppmana, J. A. Święcickiego; z młodszych do końca nie stronili C. Jankowski, K. J. Jasiński, F. Hoesick; na zawsze wierne pamięci o Deotymie zostały pisarki: Z. Urbanowska, Z. Rabska, S. Podhorska-Okołów. Od czasów syberyjskich Ł. rzadko opuszczała Warszawę. Zaledwie w lutym 1881 w Krakowie deklamowała Rapsody o Chrobrym królu na rzecz pomnika A. Mickiewicza; w marcu 1883 odwiedziła Lwów, który ją uczcił bankietem. Chora na serce, od r. 1890 przez lat jedenaście nie wyszła ze swego mieszkania; dopiero zmiana systemu leczenia pozwoliła na przejażdżki po mieście (od r. 1901). Ostatni czwartek Deotymy odbył się 10 IX 1908. Poetka zmarła na raka przełyku 23 IX t. r. Pogrzeb (na cmentarzu Powązkowskim) miała manifestacyjny; nad grobem przemawiał m. in. T. Korzon w imieniu historyków.

Reputacja literacka Deotymy, acz rozgłośna i nawet międzynarodowa, od samego początku nierówne przechodziła koleje. Witał jej debiut sędziwy K. Koźmian («z lotem Skowronka łączysz głos Słowika»), olbrzymi poczet poetów korespondował z nią i sławił ją wiązaną mową, lecz równie wcześnie zdano sobie sprawę z pewnej sztuczności tej poezji «prześlicznie owierszowanej»(Z. Krasiński). «Pytie stoją obok proroków, Leonidas z męczennikami; wyspa Helena przy wyspie Patmos, Napoleon obok Jana św.» – pisał E. Iwanowski (1861), naoczny świadek poznania się poetki z Odyńcem. Sama zresztą Ł., mimo iż wielce łasa na komplementy w słowie i druku, nie była wobec swojej twórczości bezkrytyczna: odżegnała się od współczesnej powieści, dedykowanej J.I. Kraszewskiemu, Na rozdrożu („Tyg. Illustr.” 1876, osobno W. 1877); nie lubiła powieści historycznej z XIII w. Branki w jasyrze (1880, wyd. W. 1889, ostatnio W. 1948), bo«obca ręka [cenzura] popsuła je… niemiłosiernie» (J. Rokoszny); w późnym liście do W. Gomulickiego pierwszy tom swych Improwizacji i poezji (W. 1854) nazwała bez obłudy «furąsiana». Pamiętniku,pisanym przed uroczystym jubileuszem czterdziestopięciolecia pracy pisarskiej (1897), przyznawała sobie dojrzałość twórczą dopiero od r. 1892.

Artystka napisała wiele, nie wszystko drukowała, z tego zaś co ogłosiła, najwięcej zostało rozproszone po czasopismach i wydawnictwach okolicznościowych. Szczególne upodobanie żywiła do tematów z dziejów ojczystych. Przez całe życie pracowała nad przedstawieniem Polski w pieśni, olbrzymim cyklem złożonym z poematów i wierszowanych utworów dramatycznych, zaczętym od Lecha (W. 1859). Raz po raz jednak utykała już na dziejach bajecznych, przerabiając np.Wandę czy Piasta. Nie ukończyła także wchodzącej w skład tegoż cyklu wymarzonej, olbrzymiej epopei Sobieski pod Wiedniem (rozpoczętej z myślą o rocznicy, przypadającej na r. 1883). Zostało po Deotymie moc utworów opiewających takie właśnie ważne daty (np. ku czci M. Kopernika lub L. van Beethovena, na jubileusz UJ czy Jasnej Góry). Ośmielona chociażby skierowanym do siebie wierszem C. Norwida z r. 1860 («Stanęłaś z Wiarą na dziadów pogrzebie, Wrócisz z Nadzieją»), Ł. uparcie realizowała swój typ poezji, nie dostrzegając, bo nie chcąc widzieć, literackich przemian, które tymczasem zachodziły. Schroniła się w krąg zachwycenia Krasińskim i nie przemówił do niej nawet pośmiertny triumf Słowackiego, który jej pozostał «wstrętny jako człowiek zły i poeta niezdrowy» (list do W. Gomulickiego). To właśnie Deotyma, nie zaś jej daleki kuzyn Sienkiewicz, głosiła poetykę pokrzepiania serc: poeta winien śpiewać «czego łaknie smutna rzesza – co pociesza i co wskrzesza».

Krytyka literacka nie poskąpiła Deotymie sądów najrozbieżniejszych. F. H. Lewestam mianował ją czwartą wieszczką; W. Feldman drwił, iż salonowa moralność panny Ł-iej triumfuje nawet w muzułmańskim siodle; J. Krzyżanowski o najpopularniejszej powieści Deotymy Panienka z okienka (W. 1898) pisał, iżby ją «należało zapomnieć, a nie wskrzeszać». Rady tej nie usłuchano:Panienkę nie tylko się wciąż wznawia, ale po drugiej wojnie światowej doczekała się przeróbki na operę (muzyka T. Paciorkiewicza, wystawiona 1968), została sfilmowana (1964, reżyser M. Kaniewska), a jej włoskie tłumaczenie (Catania 1960) nie skończyło się na jednym wydaniu. Salon Deotymy żył też o wiele dłużej niż trwała jego względna świetność. Jeden z późnych bywalców naszkicował portrecik pani domu: «Rychlej niskiego niż wysokiego wzrostu, wcale tęga, nie miała w postaci swej nic imponującego – oprócz nieskazitelnie dystyngowanego gestu, ostrego, bywało, spojrzenia i… uroku wielkiego imienia. We czwartki miała nieodmiennie na sobie suknię aksamitną, czarną, gładką, z trenem; na pięknym biuście kolię z przepysznych szmaragdów, takież szmaragdy w uszach; czarną koronkę na wysokim, z czoła, uczesaniu» (C. Jankowski). Słynne lektury pisanych właśnie utworów zależały od humoru poetessy: potrafiła swym gościom odmówić tego «przywileju» w dniu, w którym ktoś nieopatrznie wspomniał „Chimerę” Miriama! Zabawa w królową, symboliczne godności dworskie, ceremonialność stroju obowiązującego na przyjęciach (rozpoczynających się późno i kończonych dobrze po północy), cienki poncz (zwany «lawą») – wszystko bywało tematem przycinków w światku literackim Warszawy («We fraku – i w kłaku – pójdziemy do Deotymy – na rymy»).

W dwudziestoleciu międzywojennym za kilkoma nawrotami próbowano przy różnych sposobnościach przypomnieć Deotymę; pojawiały się zwłaszcza serdeczne artykuły w pismach damskich, gdzie nie zapomniano o poparciu, którym Ł. darzyła ruch emancypacyjny. Wywołaną ogłoszeniem wspomnień F. Faleńskiego tzw. «sprawę Deotymy» zlikwidował A. Kraushar, wykazując całkowicie insynuacyjny charakter zarzutów, jakoby Ł. pobierała od carskiego rządu jakąś tajną pensję. Tzw. wiersz Mickiewicza do Deotymy jest utworem J. E. Przecławskiego. Olbrzymie archiwum rodzinne i literackie Deotymy uległo rozproszeniu; znaczna jego część spłonęła w okresie drugiej wojny światowej w Bibliotece Ordynacji Krasińskich.

Podróże po Wielkopolsce

Nieobce były Jadwidze tereny Wielkopolski – przybywa tutaj i do samego Poznania kilkakrotnie. W 1856 r. odwiedziła stryjenkę. „Przegląd Poznański” i „Pokłosie” opublikowały kilka utworów rozsławionej improwizatorki. W tym samym czasie tworzy „poemat narodowy” Piast, stąd zrozumiałe jest, dlaczego udała się zobaczyć Gopło, Gniezno, Kruszwicę i Poznań. W Poznaniu Władysław i Wanda Niegolewscy urządzają dla niej wieczór, na którym była Bibiana Moraczewska.

Dwadzieścia siedem lat później ponownie zagościła w Poznaniu, a wizyta ta miała cel finansowy. Władze Poznania postanowiły zorganizować cykl odczytów publicznych, aby zebrać dochód ze sprzedanych biletów. Wśród zaproszonych byli: Stanisław Tarnowski, Michał Bobrzyński, Kazimierz Morawski i Henryk Sienkiewicz, krewny Jadwigi, a w lutym 1883 roku zagościła sama Deotyma. Została ona poproszona o wygłoszenie odczytów, które odbyły się w Bazarze. Bilety w cenie 4 marki za miejsca siedzące i 1.5 marki za miejsca stojące szybko się rozeszły. Jak podaje Edward Pieścikowski,

Deotyma wzruszona rozpoczęła pierwszą prelekcję mówiąc, że powraca do „ukochanej duszą całą Wielkopolski jak dziecię do matki”, po czym rozpoczęła czytanie swojej Biesiady u Ziemomysła, a następie Głosu Izajasza do młodzieży polskiej. Po spotkaniu udała się do Teatru Polskiego na przedstawienie Pana Damazego. W kolejne dni sala Bazaru była również przepełniona chętnymi do słuchania odczytów, w czasie których autorka deklamowała własne utwory. Pieścikowski odnotowuje, że „organizatorzy po rozliczeniu kosztów administracyjnych uzyskali dochód 1800 marek, z czego 600 marek przeznaczyli na Teatr Polski, tyleż otrzymało Towarzystwo św. Wincentego à Paulo, po 300 marek Towarzystwo czytelni Ludowych i ochronka na Chwaliszewie”.

Łuszczewo prawdopodobnie było wsią należącą do rodu Łuszczewskich. Co prawda do dziś nie ocalały żadne znaczące dokumenty potwierdzające te informację, ale wiemy, że Jadwiga często odwiedzała rodzinę w tej miejscowości. Ród Łuszczewskich zamieszkiwał Łuszczewo, nie trudno sobie wyobrazić, że mogli założyć wieś w tej okolicy. Łuszczewscy pochodzili z Łuszczewa. Wacław Józef (1806-1867) ekonomista, wysoki urzędnik administracyjny (Polski Słownik Biograficzny t. 18 s. 586 ŁUSZCZEWSKI); Jan Paweł (1764-1812) sekretarz Sejmu Czteroletniego, minister (Polski Słownik Biograficzny t. 18 s. 584 ŁUSZCZEWSKI); Bronisław Łuszczewski z Łuszczewa h. Pierzchała (Roch III) itd.

Jadwiga Łuszczewska (Deotyma) zmarła 23 września 1908 r. i została pochowana na warszawskich Powązkach. Pozostawiła po sobie spuściznę poetycką, złożoną z kilku tomów wierszy, oraz utwory rozproszone po czasopismach i wydawnictwach okolicznościowych. Przez całe swoje życie pracowała nad olbrzymim cyklem "Polska w pieśni", złożonym z poematów i wierszowanych utworów dramatycznych, takich jak: "Lech", "Krakus", "Wanda", czy "Piast". Nie zdołała ukończyć wielkiej epopei "Sobieski pod Wiedniem", rozpoczętej z myślą o dwusetnej rocznicy odsieczy wiedeńskiej, przypadającej na 1883 rok. Wkrótce zapomniano o wieszczym talencie Deotymy, o jej salonowych improwizacjach. Dziś już nikt, z wyjątkiem historyków literatury, nie pamięta o jej przydługich, pozbawionych głębszej wartości intelektualnej i artystycznej poematach, oraz nudnych powieściach. Dzielnie natomiast oparła się próbie czasu, nadal zachowując popularność tylko "Panienka z okienka". Mimo, że sama pisarka nie traktowała tej powieści zbyt poważnie, wciąż się ją wznawia i mimo upływu lat nie słabnie jej poczytność. Utwór ten doczekał się realizacji filmowej i przeróbki na operę.

Źródła:
Biogram pochodzi z XVIII tomu Polskiego Słownika Biograficznego opublikowanego w 1973 r.
J. Adamski, Wstęp do "Syna marnotrawnego" Woltera, Biblioteka Narodowa, Wrocław 1951.
B. Krzywobłocka, "Delfina i inne", Warszawa 1988.
J. Kulczycka - Saloni, "Życie literackie Warszawy w latach 1864 - 1892", Warszawa 1970.
W. Łaszczyński, "Deotyma", Nasze Kłosy, nr 42, 1902.
"Polski Słownik Biograficzny", t. XVIII, Wrocław - Kraków 1973.
S. Szenic, "Cmentarz Powązkowski", t. III. (1891 - 1918), Warszawa 1983.
A. G. Turczyk, "Jan Paweł Łuszczewski (1764 - 1812)", Ziemia Sochaczewska, nr 8, 1993.
A. Zaleski, "Towarzystwo Warszawskie", Warszawa 1971.