Jerzy
Uklejewski jest znany w Kruszwicy ze swej wiedzy historycznej i
działalności sportowej. 27 września 2015 r. przeprowadziliśmy z
nim wywiad, dotyczący historii jego rodu i miasta. Szczególnie
interesował nas okres przedwojenny i II wojny światowej. Pan Jerzy
podzielił się z nami swoja wiedza na temat Henryka Makowskiego i
zbrodni w Łagiewnikach.
Rodzina Uklejewskich od pokoleń związana jest z Kruszwicą. Dziadek pana Jerzego Uklejewskiego, Józef pracował przy konserwacji parowozów transportujących surowiec do kruszwickiej cukrowni. Podlegały mu parowozy, naprawiał je, rozbierał. Znał każdą śrubkę, potrafił rozebrać maszynę, dosłownie na części – mówił pan Jerzy.
Syn Józefa, ojciec pana Jerzego – Czesław był znanym zegramistrzem, prowadził sklep zegarmistrzowsko-jubilerski. Czesław Uklejewski naukę zawodu zaczynał u zegarmistrza Frischa w Inowrocławiu. Adres sklepu to Rynek 22, w latach późniejszych siedzibę w tym budynku miał bank. Z Rynku wyrzucili Uklejewskich Niemcy, tuż po wkroczeniu wojsk 8 września (jak twierdzi pan Jerzy drugiego lub trzeciego dnia po wkroczeniu hitlerowców, czyli około 10 września). W dniu dzisiejszym na miejscu dawnej kamienicy pozostał plac. Po wojnie pracował jako inspektor plantacji w kruszwickiej cukrowni. Był również korespondentem, współpracował z „Dziennikiem Kujawskim” i „Dziennikiem Bydgoskim”. W czasach wojennych Uklejewscy ukrywali jednego z dziennikarzy bydgoskich. W latach 50tych dziennikarz ten napisał książkę, w której nadmienia nazwisko Uklejewski. Drugi syn Józefa Uklejewskiego – Leon był dyrektorem szkoły na Rynku w Kruszwicy do 1939 r. Po wojnie uczył we Wrocławiu. Żona Leona była również nauczycielką. Matka Jerzego, Zofia była pracownikiem Urzędu Miejskiego w Kruszwicy – w zbiorach syna, znajduje się dokument z pieczątką urzędu, list pochwalny z pracy.
Pan
Jerzy Uklejewski był współzałożycielem Solidarności w Zakładach
Sodowych w Mątwach, działaczem sportowym. Grał w tutejszym
„Gople”, później trenował, był kierownikiem zespołu. Do dziś
ogląda mecze na stadionie kruszwickim, jego doping i wiara w zespół
są niesamowite. Mało kto wie, że pan Jerzy Uklejewski grał
również w hokeja, a także trenował gołębie sportowe. Niektóre
latały na trasie 1000 km.
Znał
pan Henryka Makowskiego?
Mój
ojciec, Czesław Uklejewski przyjaźnił się z Henrykiem Makowskim.
Jerzy wspomina Makowskiego, który był częstym bywalcem u nich w
domu. W czasie wojny młody Jerzy, podpadł Niemcom, którzy donieśli
na niego policji (bójka z rówieśnikami narodowości niemieckiej).
Za co miał zostać wywieziony do Rzeszy na roboty. Ojciec wybłagał
jednak u Niemców, którzy zmienili rozkaz i młody Uklejewski został
skazany na pracę w winiarni. Tam zaopiekowały się nim pracownice,
Niemki. Nie pozwoliły mu pracować, ukrywały go w butelkowni, gdzie
przechował się do końca wojny. Ojciec, Czesław był smakoszem
win, posiadał barek wypełniony trunkami pochodzącymi z fabryki
Makowskiego. Kilka butelek przechował po zakończeniu wojny. Były
to wina malinowo-jeżynowe. Odkładał je na specjalną okazję.
Najpierw – jak mówił pan Jerzy – ojciec chciał otworzyć wina
po wojnie, ale stwierdził, że nie o taką Polskę chodziło. Wina
otworzył dopiero w czasie jubileuszu. Wina Makowskiego miały
szczególny smak, niektóre leżały nawet 12 lat przed sprzedażą.
Czasy komunistyczne zepsuły produkty winiarni kujawskiej. Po wojnie
Henryk Makowski przyjechał do Kruszwicy – opowiadał dalej pan
Jerzy – kręcił się koło fabryki, chciał wejść do środka,
odwiedzić stare kąty, ale mu nie pozwolili. Zabronili mu starzy
pracownicy, ci sami, których wcześniej zatrudniał. Zabrali go
funkcjonariusze UB i wywieźli do Bydgoszczy – wspomina pan Jerzy –
później czytałem, że tam umarł. Szkoda człowieka, drugiego
takiego na świecie nie znajdziecie – powiedział pan Jerzy o
Henryku. Dbał o ludzi, jak komuś brakowało jedzenia do dawał
pieniądze – mówi Jerzy.
Co
pan wie o zbrodni w Łagiewnikach?
Jerzy:
Miałem 9 lat jak ich prowadzili. Żołnierze nosili hełmy i
karabiny maszynowe. Trzymali psy na smyczy, czekali na Starym Rynku.
Tam znajdował się posterunek policji, na rogu, przy rynku. Niemcy
prawie co dzień kazali zbierać się na rynku mężczyzną, od 12
roku życia, zabierali ich do roboty. Kopali rowy itp. Tym razem było
inaczej. Wszystkie ulice ze Starego Rynku były obstawione
żołnierzami, nie wolno było przejść. My, dzieciaki byliśmy
jednak ciekawi i mimo zakazów poszliśmy prawie do stadionu.
Więźniowie całą drogę śpiewali i modlili się. Słyszałem jak
śpiewają „Boże coś Polskę” i „Jeszcze Polska nie zginęła”.
Dalej nie pozwolono nam iść.
Wywiadu
udzielił pan Jerzy Uklejewski 27.IX 2015 r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz