poniedziałek, 3 grudnia 2018

Wielka Sobota


Dawniej przygotowanie święconki było rzeczą kobiecą. Gospodynie miały dużo pracy w Wielką Sobotę, do południa wszystko powinno być gotowe. Już od świtu wszyscy byli na nogach. Gospodynie z córkami zamykały się w izbie; piekły baby. Baby musiały być ogromne, doskonale wyrośnięte, pulchne i lukrowane, nie jak dziś kupne.

Ważne było, aby kiedy ciasto rośnie, żaden chłop drzwi nie otworzył, bo przeciąg mógłby zawiać ciasto, a takie już niechybnie opadnie. Strata byłaby wielka: garniec przedniej maki, kopa jajek, dwie kwaterki najlepszej śmietanki; cukru, rodzynek, masła i wanilii też niemało. Dzieża pełna lśniącego ciasta, starannie opatulona lnianym obrusem stała na zapiecku, w cieple. Minęło trochę czasu, zanim wytrawna gospodyni uznała, że już można nakładać je do foremek, do ponownego rośnięcia. Na koniec dwanaście razy nakłuła je do foremek, do ponownego rośnięcia. Na koniec dwanaście razy nakłuła każdą palcem i wsuwała do ciepłego pieca. Najładniejsza baba bęzie na święcone.

Podczas gdy ciasto rosło, dziewczęta krasiły jajka. Na piecu jednym garnczku warzyły się łupiny od cebuli, w drugim młode żyto, w trzecim „brezylie” - korzeń farbiarski o głębokim granatowym odcieniu, w jeszcze innym korę dębową. Dziewczęta zasiadały przy okienku, postawiły przed sobą czarkę roztopionego wosku, pokrywały powierzchnię jajka we wzór, jakiego nauczyły ją matka i babka. Dodawała też coś od siebie. Poznać było po pisance, kto ją malował: Kurpianka, Kaszubka czy panna z Kujaw. Dziewczyna pokrywała jajko woskiem pierwszy raz i zanurzała w żółtym barwniku. Po wyschnięciu pokrywała woskiem to, co miało pozostać żółte i wkładała jajko do garnczka z innym kolorem. I tak wiele razy, aż osiągała taki wzór, o jakim myślała. Wreszcie lekko natłuszczała skorupkę, by nadać jej połysk. Na Wielkanoc szykowała całą miskę takich pięknych jajek.

Paskę wypiekano z razowej mąki; pszennej, żytniej albo gryczanej, co kto lubił albo miał. Pulchność brała się częściowo z drożdży, a częściowo z zakwasu. Smarowano ją po wierzchu słoniną i ozdabiano krzyżem z ciasta. Niekiedy paska przypominała kołacz weselny, tak pokrywały ją roje ptaszków, szeregi kwiatów. Paska była smaczniejsza, kiedy gospodyni dodała do niej szafranu, imbiru lub liści bobkowych. Kiedy gospodyni piekła paskę, gospodarzowi nie wolno było zaglądać do dzieży ani tym bardziej do pieca, boby mu wąsy posiwiały. W ogóle wielkosobotnie zajęcia przy kuchni to nie męska sprawa. Ale gospodarzowi tez nie brakowało pracy; musiał dać żywinie świeżą podściółkę, urżnąć sieczki na trzy dni, narwać królikom mleczu, a wieprzkom pokrzywy. Jeżeli chłop z synami zgłodnieli, zaglądali w okienną szybkę, a zdenerwowana gospodyni podawała im przez szparke kilka placków z paskowego ciasta. Gospodarz jadł i szedł dalej oprzątać. Chłopcy biegli z nim w pole i tam, ukręciwszy kawałek bułeczki rzucali w ziemię wołając: „Kąkolu, kąkolu, nie lataj po polu. Tylko po pańskim, albo po żydowski!”

Jeśli chodzi o żur, to wiąże się się z nim również na Kujawach ciekawy zwyczaj. Jadano go codziennie przez ostatnich czterdzieści pięć dni. Wiadomym więc, że już zbrzydł wszystkim. Bywało, że któryś z chłopów przyniósł stary szkopek z resztka starego żuru i znęcał się nad nic nie winną zupa. Nasiusiał do niej, napluł, dołożył gnoju i hajda z tym plugastwem na wieś! Biada chałupie, w której młode panny właśnie teraz krasiły pisanki; wysmarowano im całe drzwi, jeszcze i próg zachlapano plugastwem! Dziewczyny często bywały nie lepsze, kiedy dorwały parobka, to „przypadkowo” oblewały go garnkiem żuru albo pomyjami.

W końcu przychodziła ta godzina, o której z każdej chaty wychodziła kobieta z koszem pełnym jadła przyszykowanego do poświęcenia. W koszu musiały być: chleb albo jego świąteczna odmiana – paska, sól, pisanki, szynka, kiełbasa, chrzan, masło, ser, lukrowana drożdżowa baba, kołocze, strucle, mazurki – słowem całe paradne, świąteczne jadło. Jego rodzaj i ilości zależały od zamożności gospodarzy. Wszytko było pięknie ułożone na białym lnianym płótnie, przybrane zielonym bukszpanem, błękitnie rozkwitłym barwnikiem, baźkami, leszczyną.

Opracowanie Bartłomiej Grabowski, na podstawie E. Ferenc, Polskie Tradycje Świąteczne, Poznań 1984.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz