Z
Kruszwicy wywodzi się ojciec Bolesław Gwidon Jaśniewicz. W mieście
nad Gopłem urodził się 1 stycznia 1675 roku, jako syn Zbiluta Jana
Jaśniewicza i Bronisławy z Janiszewa Janiszewskiej. Ochrzczony
został uroczyście w rok po urodzeniu, w dniu Zielonych Świąt w
1676 r. w Gdańsku, w miejscu zamieszkania rodziców. Otrzymał
imiona: Mieczysław - Bolesław - Jan Ewangelista, ale w domu
nazywali go po prostu Bolkiem.
Od
najmłodszych lat pragnął zostać świętym, takim jak św.
Stanisław Kostka. Jego bowiem wybrał na swego duchowego patrona.
Już od dzieciństwa miłość swą skierował ku Duchowi św., (kult
Ducha św. zaszczepił mu jego wuj, brat matki O. Józef Janiszewski
z Zakonu Kanoników Ducha św. de Saxia z Sandomierza, który często
odwiedzał ich dom rodzinny). On też udzielił Bolkowi I Komunii św.
w dniu Zielonych Świąt w 1683 r. w Toruniu, w kościele św.
Jakuba, podczas której zauważył, że chłopiec w chwili przyjęcia
Jezusa w hostii był jakby przemieniony i "podniesiony na pół
łokcia ponad stopień ołtarza, co w zdumienie wprawiło kapłana i
obecnych tam ludzi". Sakrament bierzmowania przyjął w 1685 r.
w Krakowie z rąk biskupa Jana Nałęcz - Małachowskiego w obecności
swego wuja O. Józefa, który przebywał jako kaznodzieja czasowy w
kościele, św. Krzyża w Krakowie. Okres dzieciństwa i chwilę
bierzmowania Bolesława opisał O. Józef i zostawił w Zakonie Ducha
św. de Saxia. Jak wynika z tej informacji, chwila bierzmowani a
przyszłego Duchaka wywarła nadzwyczajne wrażenie na
dziesięcioletnim chłopcu. Cały prawie dzień trwał na modlitwie,
przebywając w zaciszu klasztoru duchackiego przy św. Krzyżu.
Zapytany przez O. Józefa, jak czuł się w tej chwili, odpowiedział,
że tego nie jest w stanie opisać. Powiedział też, że poczuł w
sobie dziwną odmianę, widział bowiem nad swoją głową i dwoma
bierzmowanymi chłopcami siedem płomieni. Po ukończeniu nauki w
szkole średniej Bolesław, słuchając wewnętrznego głosu, wstąpił
do Seminarium duchownego w Gnieźnie i jako alum gnieźnieński
został wysłany na studia teologiczne do Rzymu. Zakończył je
uzyskując stopień naukowy i w wieku 23 lat został wyświęcony w
Rzymie na kapłana.
Ks.
Bolesław mieszkał w Rzymie w domu zakonnym Zakonu Ducha św. de
Saxia. Spotykał się tam z najgodniejszymi Ojcami spośród
Kanoników Ducha św. de Saxia. Choć nie był zakonnikiem, to był
jakby jednym z nich, przyjął bowiem ich reguły i zwyczaje. A jaki
był to Zakon, niech świadczą fakty. Spośród Duchaków było 3
papieży, 17 kardynałów, wielu biskupów, arcybiskupów i
patriarchów oraz wielu świętych. W czasie pobytu w Rzymie Bolesław
spotykał się z wielu świętymi zakonnikami i zakonnicami różnych
reguł. Chłonął wszystko, co dobre, mądre i podniosłe, W
katakumbach od męczenników uczył się cierpieć. Od pokutników
nabrał umiłowania pokuty. Zajmowała go też teologia mistyczna, a
owocem była jego praca pt. "Mistyka w życiu świętych".
Interesował się historią zakonów, a szczególnie dużo czasu
poświęcał Zakonowi Ducha św. de Saxia. Wpisy i odpisy aktów
Zakonu przywiózł ze sobą do Polski. Złożył je i zostawił w
Stawiszynie.Jako kapłan był w Rzymie bardzo ceniony, zwłaszcza w
klasztorach.
Będąc
młodym księdzem głosił kazania w wielu żeńskich zakonach i
spowiadał. W Rzymie miał opinię "Świętego Polaka" i
niemało z tego powodu kłopotów, często klękano przed nim na
ulicy prosząc o błogosławieństwo. Opowiadano o cudach ks.
Bolesława, mówiono np., że dla wielu chorych uzdrowił, ludziom
znękanym złym losem i niepowodzeniami potrafił uprosić u Boga
zmianę na lepsze. Zmartwiony tym wyjechał do Florencji, ale i tu
podążyła za nim Jego sława. Wielki szacunek okazywali mu biskupi
i duchowni. Martwiło to pokornego kapłana, który nie mógł
zrozumieć, że jest od innych lepszy, a przeciwnie uznawał siebie w
swej pokorze za gorszego. Na nabożeństwach odprawianych przez ks.
Bolesława gromadzili się liczni duchowni i tłumy świeckich. On
zawsze z pokorą i skupieniem odprawiał mszę św., a gdy po
podniesieniu modlił się wpatrzony w hostię, łzy ciurkiem spływały
mu na obrus i korporał tak, że "po skończonym nabożeństwie
długo mokre pozostawały". Gdy to zauważono chorzy spieszyli
do ołtarza "by sobie łzami św. Polaka oczy leczyć". I w
wielu przypadkach Bóg nagradzał wiarę wiernego ludu. Gdy o tym
dowiedział się ks. Bolesław, ukrył się u Serwitów za Florencją
w ich macierzystym klasztorze. A gdy i tam go odkryto, wówczas
poszedł do Kartuzji Florenckiej na pół roku, tu trwał w modlitwie
i pokucie.
Kartuzi
pragnęli zatrzymać go na zawsze u siebie, ale on powiedział im, że
wstępuje do Zakonu Ducha św. de Saxia i "posłudze chorym i
biednym się oddaje, a w Pustelni św. Brunona pragnie odkurzyć się
z naleciałości tego świata". Pewnego dnia po odprawionej mszy
św. w Kartuzji ukazał się ks. Bolesławowi Jezus Chrystus niosący
na ramieniu bardzo ciężki krzyż. Jezus stanął przed oniemiałym
z zachwytu i podziwu ks. Bolesławem. Zbawiciel patrzył na niego
długo i żałośnie i rzekł "Synu! pragniesz ty cierpieć dla
miłości mojej?" "Ty wiesz Panie, Ty wszystko wiesz"
odpowiedział ks. Bolesław. Wtedy Jezus włożył na jego barki swój
krzyż mówiąc: "Tedy idź za mną, a nie tęsknij sobie".
Ks. Bolesław jęknął boleśnie pod ciężarem tego krzyża i upadł
na ziemię. W tej chwili ujrzał mnóstwo krzyżów lecących na
siebie różnej wielkości tak, że przeląkł się gdy zobaczył, że
cała jego sutanna jest obsypana maleńkimi krzyżami. Zbawiciel
natomiast stał i patrzył, po czym nakreślił na piersi Bolesława
krzyż duchacki, który odtąd zawsze widział. Pan powiedział też:
"Pójdź już za mną a nie ociągaj się", Zrozumiał
wówczas, że Jezus wzywa go do Zakonu Ducha św. dc Saxia.
Mając
25 lat ks. Bolesław wstąpił do zakonu i w dniu Wniebowzięcia
Maryi 1700 roku z rąk generała zakonu O- Bernardyna Casali przyjął
habit Kanoników Ducha św. de Saxia i imiona Bolesław Gwidon.
Zakonne życie rozpoczął mieszkając w rzymskim domu i tam po roku
nowicjatu złożył śluby zakonne. Należy podkreślić, że szybko
też zasłynął w całym Rzymie ze swego heroizmu, był niestrudzony
w posłudze chorym. W czasie pożaru szpitala de Saxia O. Bolestaw
Gwidon wbiegł do ognia i z płonącej sali na własnych barkach
wynosił chorych. Jak ten czyn miłosierdzia i poświęcenia podobał
się Panu, okazał to cudem, bo wśród otaczających płomieni
swoich chorych wynosił zupełnie nie poparzonych. Wreszcie upadł na
kolana i prosił Marię o ugaszenie ognia. Kiedy w płomienie wrzucił
duchacką koronkę w momencie ogień ustał. Poruszony tym wypadkiem
papież pokrył wyrządzone pożarem szkody i dziękował Bogu za
silną wiarę. Jaką w tym Słudze Bożym Pan objawił. Zakon Ducha
św. de Saxia stawiał sobie za główne zadanie troskę o ubogich i
chorych, miłosierdzie było podwaliną tego szpitalnego Zakonu, do
czego czwartym ślubem każdy syn czy córka musiał się zobowiązać.
Powołanie do Zakonu ścisłe łączyło się z pojęciem ofiary,
brat czy siostra tego Zakonu miał być na usługi każdego biedaka,
którego należało uważać za swego Pana.
W
poświęceniu dla cierpiących bł. O. Gwidon nie znał miary,
potwierdza to zapis, jaki wystawiono w opisie O. Bolesława, "Ten
zakonnik iście uważa chorych za panów swoich" mówili o nim
jego przełożeni. "Jeżeli tak dbał o potrzeby ciała swoich
ubogich i chorych to co mówić o potrzebach duszy. Był prawdziwym
ojcem powierzonych sobie dusz". O sobie zapominał, a tylko
pamiętał o cierpiących, chodząc koło nich pełen szacunku i
skromności, cuchy, miły uprzejmy - istny anioł Boży. "Serafinem
go nazywano i Aniołem pociechy, a on nic nie odpowiadał skupiony
jakby nie słyszał tych pochwał, służył wszystkim'', za jego
pobytu w szpitalu rzymskim nikt ze szpitala nie wyszedł, kto by się
nic nawrócił. Umierającym tak służył, że wszyscy ciężko
chorzy prosili, by przy ich skonaniu był "święty Polak".
Wzywano go do umierających w mieście i poza Rzym. Nazywano go
"Apostołem chorych i Ojcem grzeszników". Za idącym
wołano "Oto idzie święty Polak nadzieja Rzymu". Trafił
O. Bolesław i do więzień, gdzie następowały cudowne nawrócenia
najtrwardszych nawet zbrodniarzy.
Pewnego
razu wszedł do celi zabójcy kilku ludzi. Zabójca ten słysząc od
współwięźniów, kto to jest ten Sługa Boży, nie chciał widzieć
go na swe oczy. Więzień ten nazywał się Benito Galeni.
Zobaczywszy duchaka krzyczał, że nie chce go widzieć, ale
niestrudzony O. Bolesław podszedł do niego, wtedy więzień rzucił
się na O. Bolesława i pobił go, złamał mu żebro i o mało nie
udusił. Odratowali go inni więźniowie. Pierwsze słowa po
odzyskaniu przytomności O. Bolesława brzmiały "Nic bój się,
mój bracie to nic musiałem cię czymś obrazić, przebacz mi to dla
miłości ukrzyżowanego Jezusa, tak jak i ja ci przebaczam. Ale
nawrócić się musisz". Krew płynęła z ust O. Bolesława, a
więźniowie płakali, zaczęto zakuwać więźnia w kajdany, ale
Sługa Boży wybawił swego kata od tortur i kajdan i tym zmiękczył
to twarde serce tak, że tego dnia jeszcze odbył spowiedź przed O.
Jaśniewiczem ten, w którego wszyscy zwątpili. A nawet z czasem
stał się pokutnikiem.
O.
Bolesław do końca swego życia czuł od tego pobicia bóle w boku.
Praca nad chorymi i nawracaniem grzeszników nie wyczerpywała
gorliwości apostolskiej i samarytańskiej kapłana Chrystusowego.
Zajął się on na rozkaz swego O. Generała i duszami zakonnymi,
przede wszystkim sióstr swego zakonu, ale też Augustianki,
Cysterki, Klaryski, Norbertanki, Dominikanki, Karmelitanki,
Kamedułki, Wizytki i wiele innych słuchało jego nauk
rekolekcyjnych i miało za spowiednika. Praca nad podnoszeniem coraz
wyżej dusz tyle czasu mu zabierała, że dla chorych niewiele
zostawało w dzień, służył im więc w nocy. Pewnego razu, gdy byt
bardzo zmęczony i na nogach już ustać nie mógł, upadł na kolana
przed Najświętszym Sakramentem i wołał "Panie sił mi dodaj
bo już zmożon jestem cały". Wtedy, jak czytamy w życiorysie,
zjawiła się przed nim Niepokalana Matka Miłosierdzia wraz ze św.
Józefem i Ojcem Zakonu bł. Gwidonem, św. Kazimierzem i św.
Stanisławem Kostką i wziąwszy go w ramiona ocierała swoim
płaszczem pot z czoła Bolesława. Św. Józef złożył mu na ręce
Dziecię Jezus, mówiąc "Oto nagroda za miłość i prace twoje
Bolesławie". Duchacy rzymscy zobaczyli go w takim zachwycie,
podziwiali, a O. Jerzy Gałecki, świątobliwy duchak polski
mieszkający stale w Rzymie, całą tę niebiańską scenę widział
i opisał. Odtąd "dusza O. Bolesława, oczyszczona cierpieniem
i wyzwolona od ludzkiego wpływu jak woń kadzidła w płomieniach,
stała się ciągle modlącą duszą. Przecież nasz Bolesław Gwidon
rozmawiał z Tym, który przyszedł miotać ogień na ziemię. Stąd
i on ogniem płonął i kąpał się w światłości". Już jako
chłopiec w dniu swego bierzmowania zobaczył nad swą głową 7
płomieni. W czasie Mszy św. Prymicyjnej widziano tak buchający
ogień z jego serca, że asystujący mu O. Jerzy Gałecki duchak, bał
się, by hostii św. nie spalił ten płomień, który wydawał mu
się ogniem prawdziwym. Gorąco też od jego serca takie biło, że
habity często wraz z okrywającą je bielizną musiały być łatane,
bo zetlały.
Pewnego
razu św. Józef, którego kochał, zjawił mu się w dniu święta
19 marca w 1706 r. Podprowadził go pod krzyż, a Zbawiciel obie ręce
odjął od drzewa swej męki, Bolesława Gwidona do Rany swego Serca
przyciskał i powiedział "W tej ranie masz schronienia szukać".
Od tego zdarzenia Sługa Boży miał zwyczaj co dzień do innej rany
Jezusowej się chronić wołając "Jezu mój! zakryj mnie przed
nieprzyjaciółmi duszy mej swymi ranami i zbaw mnie". O.
Bolesław modlitwy swe popierał postami umartwieniem, na pamiątkę
ran Jezusowych biczował się, a pokutę swą ofiarował za
grzeszników, co w stanie kapłańskim Boga obrażali. Mięso jadł
rzadko, wystarczyła mu zupa i chleb. W piątki i soboty żył o
chlebie i wodzie, ofiarując to za dusze zmarłych, a w środy na
intencję swego zakonu. Codziennie przez godzinę rozmyślał Mękę
Pańską, a w soboty starał się szczerze czcić Matkę Bożą
Bolesną. Szczególne nabożeństwo kierował do Ducha św. Nauczał
lud odmawiać 7 razy Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi św. na
podziękowanie za 7 darów Ducha św. Wiele pieśni o Duchu św.
ułożył i potem przy dźwięku harfy ze stawiszyniakami śpiewał,
pobudzając ich do większego nabożeństwa. Osiem lat pracował w
Polsce, przeważnie jako kaznodzieja, misjonarz i spowiednik.
Mieszkał w Krakowie, Sandomierzu i Kaliszu, a najdłużej w
Stawiszynie pod Kaliszem, gdyż ten ubogi duchacki przytułek lubił
najbardziej. W tym klasztorze stawiszyńskim Bóg przygotował go do
śmierci różnymi krzyżami duchowymi. Stal się prawdziwym
męczennikiem w duchu. Bracia wiedząc o tym, modlili się za "swego
świętego" do Boga, także i siostry Kanoniczki Ducha św.
błagały o uciszenie serca dla utrapionego ducha O. Bolesława. A
spośród nich jedna, która żyła w wielkiej świętości, S. Nimfa
Kazimiera Suchońska, duchowa córka Sługi Bożego. Ta siostra
przepowiedziała datę śmierci O. Bolesława, jak też i zniszczenie
Zakonu Kanoników Ducha św. de Saxia oraz rozbiory Polski.
Ona
też uprosiła u Boga skrócenie mąk swego spowiednika, oddając za
to i za zachowanie Zakonu Sióstr Kanoniczek Ducha św. de Saxia swe
życie. Pan przyjął jej ofiarę i wysłuchał drugiej prośby,
zaginęła dla świata w zamian za zachowanie Zakonu. Bo chociaż
pochowana u Ducha św. w Krakowie, nie wiadomo, gdzie spoczywa. O.
Bolesław Gwidon był też męczennikiem, gdy grasowali w Polsce
Szwedzi, pochwycili go w podróży i usiłowali skłonić do
odstępstwa od wiary, chcieli też zmusić do bluźnierstw na
Niepokalaną i Papieża, za co ich zgromił. Oni natomiast pobili go
do krwi i odcięli palce u nogi, ubiczowali cierniowymi rózgami, a
potem chcieli powiesić "papistę", uratowało go
zbliżające się polskie wojsko. O. Bolesław Gwidon odzyskawszy
zdrowie i spokój (jak czytamy w życiorysie) w ostatnim roku swego
życia w 1710, głosił kazania w Kaliszu, Błaszkach, Brudzewie,
Blizanowie, Koninie, Gnieźnie i Krakowie, gdzie przebywał przez
trzy miesiące. Modlił się przy grobie Siostry Nimfy Suchońskiej.
Służył z wielką miłością braciom i siostrom swego Zakonu.
Odwiedzał i inne klasztory, głosił kazania i ćwiczenia duchowe.
Kameduli, Bonifratrzy, SS. Franciszkanki, SS. Norbertanki, SS.
Benedyktynki
i inne miały szczęście słuchać głosu młodego zakonnika,
którego żegnano łzami wychodzącego z Krakowa. Znane było u św.
Ducha proroctwo S. Nimfy i wiedziano, że od września tegoż roku
nic będą go już oglądać wśród żywych. Najboleśniejsze jednak
było pożegnanie z braćmi i siostrami jego Zakonu, którego Sługa
Boży był zaszczytem i chwałą, prawdziwym darem niebios. W dzień
po św. Jacku, o którym u Dominikanów głosił kazanie, pożegnał
swe siostry i braci przy św. Krzyżu w Krakowie i odjechał do
Stawiszyna przez Śląsk, po drodze nauczając i krzepiąc na duchu
lud polski. Zdrowie mu sprzyjało i prócz proroctwa S. Nimfy nic nie
zapowiadało bliskiej śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza.
Pożegnanie z zakonnikami św. Ducha było wzruszające, opisał je
potem O. Florian Szczygielski, wówczas nowicjusz w krakowskim
klasztorze i O. Jan Damascen Roszewicz, kapłan przy św. Krzyżu,
późniejszy długoletni prowincjał zakonu. Był tam wtedy O.
Melchior Pilski, duchak, który odprowadził Sługę Bożego aż do
Stawiszyna. O. Bolesław głosząc kazanie 24 sierpnia 1705 roku w
kościele św. Bartłomieja w Stawiszynie przepowiedział
stawiszyniakom karę Bożą "jeśli się z grzechów swoich nie
poprawicie".
W
dniu św. Bartłomieja w 1710 r. znów głosił kazanie w zrujnowanej
12 marca 1706 r. pożarem świątyni, fundacji króla Kazimierza
Wielkiego. O. Bolesław głosił ostatnie w tej świątyni kazanie,
sławił wiarę Apostoła, patrona parafii i nawoływał do poprawy
obyczajów, "a mówił tak jak by się ziemia trzęsła - strach
padł na słuchaczy". Kazanie wielkie wywarło wrażenie, bo
mówił to ten, któremu Bóg raczył odkryć przyszłe losy kraju i
tego miasta. W czasie nowenny do uroczystości Narodzenia Matki Bożej
wygłaszał codziennie kazanie w swym zakonnym kościele w
Stawiszynie. Dużo spowiadał ludzi, prosząc, by jak umrze, modlili
się za jego duszę. Zachowywał się, jak człowiek, który wie, że
opuszcza tę ziemię, przygotowywał się na śmierć i w wigilię
Narodzenia Matki Bożej przed zakonnym bratem O. Bonawenturą
Walewiczem odbył spowiedź z całego życia "ze skruchą i łez
wylaniem" (jak pisze ten Ojciec spowiednik, który w kilka lat
po śmierci O. Bolesława spisał jego żywot). O. Magister klasztoru
w Stawiszynie O. Anioł Jagielski przyrzekł proboszczowi
blizanowskiemu, że na odpust do Blizanowa sam przyjedzie ze sumą, a
O. Bolesław Gwidon z kazaniem, więc Sługa Boży głosił tam z
żarliwością wielką, a mówił o śmierci szczęśliwej wybranych,
którzy kochają Maryję. Przy końcu kazania wpadł w zachwyt i
tylko wołał "Matko moja Maryjo", a światło jakby dym
kadzielny postać jego okryło i spowiło. "Ludzie płakali. Po
kwadransie osłabionego kaznodzieję zniesiono z ambony i odtąd
rozpoczęta się jego choroba. Opadł z sił, a tylko serce biło
gwałtownie.
Chory
modlił się, wzywał pomocy Maryi, św. Józefa i Bł. Gwidona swego
zakonodawcy, myślał o śmierci. Kilku kapłanów świeckich, dwóch
duchaków z Kalisza i trzech. Bernardynów kaliskich, obecnych na
odpuście, postanowiło zawieźć chorego do Kalisza, gdzie byli
lekarze. Sługa Boży odradzał, ale duchacy bojąc się utracić tak
wielki skarb, przywieźli go do Kalisza, (tu też mieli swój
klasztor). Lekarze robili, co mogli, ale nie potrafili stwierdzić,
jaka to choroba. O. Bolesław otoczony miłością swoich braci św.
Franciszka dziękował im za troskliwość, obiecywał wieczną
pamięć i prosił o modlitwy, mówiąc że umrze 12 września.
Chorego odwiedzali liczni kościelni dostojnicy, prosząc o
błogosławieństwo. Jezuici, którzy byli bliskimi sąsiadami
Kanoników Ducha św. de Saxia, także przyszli pocieszać braci
zakonnych O. Jaśniewicza. Kanonicy Regularni Laterańscy od św.
Mikołaja . Reformaci kaliscy i inne zakony również wyrażały
współczucie Duchakom i oddawały wielką cześć umierającemu.
Sługa Boży wszystkich mile przyjmował, polecał się modlitwom,
nie chciał błogosławić lecz sam o błogosławieństwo prosił,
mało mówił, a wiele się modlił. Ze Stawiszyna też przyszli
przedstawiciele mieszkańców, by prosić o błogosławieństwo.
Pragnęli również przyrzeczenia "że jeśli sługa Boży ma
odejść z tej ziemi, to niechby ciało swoje wśród nich złożył".
O.
Bolesław uśmiechając się powiedział, że "i ciało jego do
niego nie należy, ale do zakonu i co przełożony Zakonu Ducha św.
de Saxia z nim uczyni, on będzie z tego rad", a także
"obiecał, że wiecznie o tym mieście, w którym go wola
przełożonych zakonu postawiła przed Bogiem, pamiętał będzie".
Stwierdził, że "co do ciała mego to ono tak zapomniane
będzie, iż i znaku po mnie nie zostanie, że byłem. Proch jestem,
grzesznik jestem, tylko miłosierdzie Boże krzepi mnie i Rany
Jezusowe". Stawiszyniacy płakali. O. Prowincjał Kanoników
Ducha św. de Saxia, będący w tym czasie w Kaliszu, pocieszał ich
i zapewniał, że na wypadek śmierci Sługi Bożego odda kościołowi
stawiszyńskiemu ciało Ojca kaznodziei. Ale oni woleli czekać i
doczekali się.
Dnia
12 września 1710 r. po komunii św. otrzymanej z rąk prowincjała i
jego błogosławieństwie na śmierć Sługa Boży zatopiony w
modlitwie, ściskając krzyż i obrazek Maryi w ręku, cały
promieniejący szczęściem, odmawiając ulubiony psalm 30, wpatrzony
w krzyż zasnął cichutko o godz. 11 rano. Dzwony Kalisza oznajmiły
śmierć Sługi Bożego. Zbiegli się kaliszanie do jego zwłok,
domagali się, by ciało jego tam spoczęło gdzie zmarł. Ale
stawiszyniacy w nocy w towarzystwie. Kanoników Ducha św. de Saxia
wykradli je i wywieźli z Kalisza, zatrzymując się nad ranem w
Piątku Wielkim, gdzie na chwile złożono ciało O. Bolesława w
kościele św. Marcina, do którego przyszli stawiszyniacy z
chorągwiami. I zapłakali głośno przy trumnie ukochanego
zakonnika, a potemniosąc go na własnych barkach i sypiąc kwiaty
przed trumną wprowadzili Sługę Bożego do Stawiszyna.
Przez
3 dni odprawiał się pogrzeb O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza, na
który przyszło mnóstwo ludzi z dalekich stron. Jak miły był Bogu
O. Bolesław Bóg okazał to cudem, bo dwóch ślepców przejrzało i
chory na obie nogi od urodzenia odszedł od trumny zdrowym. Dnia 16
września w kościele Kanoników Ducha św. de Saxia w Stawiszynie
bracia zakonni przy dużej liczbie duchowieństwa i wielu mowach
żałobnych złożyli ciało O. Bolesława do grobu. Z opisu O.
Bonawentury Walewicza, biografa Sługi Bożego wiemy, że O. Bolesław
był średniego wzrostu blondynem o pociągłej twarzy i głębokich
szarych oczach, którymi wszystkich pociągał, bo były załzawione,
jakieś litościwe. Wyglądał na dwudziestopięcioletniego
młodzieńca. Ledwo złożono do grobu ciało O. Bolesława, a już
Bóg dawał znaki, jak Mu miły był Sługa Boży. Kwiaty przez
długie lata pokrywały posadzkę, pod którą spoczywał skarb
zakonu i Stawiszyna. Przychodziły do jego grobu pielgrzymki z
Krakowa, Warszawy i różnych stron. Zajęła się tą sprawą
komisja biskupia. W 15 lat po śmierci O. Bolesława ciało jego było
jak gdyby dopiero złożone w grobie. A w dwa lata później ujrzano
w trumnie tylko serce i język świeży jak u żywego człowieka, a
po 25 latach już tylko szkielet.
Do
roku 1793 zapisano w osobnej księdze cudów i łask, że za
przyczyną tego Sługi Bożego stwierdzono przysięgą 73 cuda (z
informacji jego biografa). Po śmierci O. Bolesława Gwidona
Jaśniewicza nazywano Go: klejnotem i skarbem Stawiszyna. Oby
takich klejnotów i skarbów, jak ten zakonnik, nigdy nie zabrakło w
Koronie Polskiej. Jak wynika a opisu najbardziej świetlanych
sylwetek synów i córek Bł. Gwidona w Europie i Polsce Duch św.
uświęcał swoich zakonników, dodawał im otuchy i siły do
ofiarnej pracy i służby najbiedniejszym. Gdyby nie załamanie się
ustroju państwowego Polski w wieku XVIII, kasaty męskiej gałęzi
zakonu przez prymasa Michała Poniatowskiego w 1788 roku i
rozproszeniu archiwów, zapewne mielibyśmy o wiele więcej
przykładów świętego życia Duchackiego. Działalność Kanoników
Ducha św. de Saxia cieszyła się od początku protekcją i pomocą
biskupów krakowskich, królów i książąt polskich: Leszka
Czarnego, Władysława Jagiełły, Bł. Kunegundy, św. królowej
Jadwigi, Władysława Łokietka. Liczne przywileje, fundacje i dary
wzmacniały znaczenie zakonu i umożliwiały mu rozwinięcie
działalności. Także święci, jak św. Jacek, św. Jan Kanty, Bł.
Świętostaw ze Sławkowa oraz kardynał Stanisław Hozjusz czy O.
Stanisław Papczyński, darzyli Zakon życzliwością i przyjaźnią.
Kasata męskiej gałęzi zakonu przez prymasa Michała Poniatowskiego
przy nadgorliwej współpracy sufragana Olechowskiego z Krakowa,
zniszczyła sporą część dorobku ofiarnej opieki nad biednymi i
chorymi w Polsce, na szczęście pozostawiając część tej
działalności w rękach żeńskiej gałęzi zakonu.
Czasy
po śmierci O. Bolesława Gwidona Jaśniewicza nie były sprzyjające
na rozwinięcie jego kultu. Kasata Zakonu Ducha św. de Saxia
sprawiła, że nie miał kto podtrzymać ten rozwijający się kult.
W 1788 roku zmarł ostatni duchak w skasowanym Zakonie w Stawiszynie.
Został zniszczony drewniany kościół św. Krzyża, w którym był
pochowany O. Bolesław. A kościół ten ufundował w 1432 roku Jan
Noga adwokat stawiszyński i jego żona Anna. Składał się z nawy i
prezbiterium. Dach miał kryty gontami. Posiadał dwie wieżyczki,
jedna większa, która została rozebrana podczas remontu w 1790 r.,
ponieważ była bardzo zniszczona. W drugiej wieżyczce wisiał
sygnaturek. Po prawej stronie ołtarza głównego znajdowała się
zakrystia. Kościół posiadał trzy ołtarze: Główny, Pana Jezusa
Ukrzyżowanego i św. Józefa. Przy ołtarzu Pana Jezusa znajdowała
się mała ambona, a nad przedsionkiem niewielki chór.
Kościół
ten był wyremontowany w 1845 roku i mógł służyć jeszcze długie
lata, ale 4.05.1855 roku, podczas gwałtownej burzy, został
zniszczony. Po tym wypadku już go nie odbudowano lecz rozebrano
całkowicie. Stawiszyniacy zawsze otaczali czcią plac poduchacki.
Także ks. Mayer nie chciał, by całkowicie usunięto ślady po
Zakonie Ducha św. de Saxia, dlatego w tym miejscu wybudował
kapliczkę w 1881 r., a pod nią złożone zostały kości O.
Bolesława wraz z jego współbraćmi. Na cokole kapliczki była
umieszczona figura Niepokalanej, poniżej znajdowały się 4 obrazy:
M.B. Częstochowskiej, Trójcy św., św. Józefa i Pana Jezusa. Na
terenie, na którym był kościół urządzono skwer, posadzono 300
drzew i wykopano staw. Podczas II wojny światowej kapliczkę te
zniszczyli okupanci. Nową wybudował ks. Będkowski w 1949 roku.
Kult O. Bolesława starał się wznowić ks. Stanisław Grabiński,
który był proboszczem w Stawiszynie w latach 1890 - 1903.
Szczególnie o to zabiegał u proboszcza organista ze Stawiszyna,
uczeń Moniuszki, pan Walenty Korab - Kowalski, wielki patriota,
człowiek pełen wiary i pobożności. W tych czasach Polska była
pod zaborami, a gubernator kaliski dowiedziawszy się o rozszerzaniu
pamięci księdza z czasów polskich, zakazał proboszczowi tej
działalności. I tak upadł wznawiany kult O. Bolesława. Przyszły
czasy wojny. Następnie przy kapitalnym remoncie kościoła św.
Bartłomieja w Stawiszynie, prowadzonego przez ks. Esmana, niszczyło
się "stare rupiecie" i w ten sposób wiele pamiątek po
Zakonie Ducha św. de Saxia w Stawiszynie uległo likwidacji. Z
inicjatywy Towarzystwa Miłośników Stawiszyna w 1990 roku została
ufundowana tablica pamiątkowa poświęcona O. Bolesławowi Gwidonowi
Jaśniewiczowi, wmurowano ją w kapliczkę, która stoi w miejscu,
gdzie był klasztor stawiszyński. Tablicę poświęcono po
odprawionej Mszy św. za O. Bolesława w 280 rocznicę jego śmierci.
Od tej rocznicy zaczyna się znów rozszerzać kult O. Bolesława w
Stawiszynie.
W
październiku 1991 roku przybyli do Stawiszyna z Gdańska bracia
odradzającego się Zakonu Ducha św. de Saxia wraz z ks. Kanonikiem
Kazimierzem Kruczem, pod którego przewodnictwem Wspólnota się
formuje. Przybyli, by pomodlić się przy grobie O. Bolesława. Ks.
Kazimierz Krucz odprawił Mszę św. w kościele św. Bartłomieja w
Stawiszynie przy ołtarzu z cudownym krzyżem, przed którym O.
Bolesław Gwidon Jaśniewicz doznał wiele łask od ukrzyżowanego
Jezusa. W styczniu 1992 roku, w dniu urodzin O. Bolesława, został
umieszczony jego obraz w "Ogrójcu" przy kościele św.
Bartłomieja i wyłożono księgę, w której składane są prośby
do Boga zanoszone za pośrednictwem tego Sługi Bożego. We wrześniu
1992 roku zostały przeprowadzone prace wykopaliskowe przez
stawiszyńskich harcerzy mające na celu wydobycie szczątków O.
Bolesława. Prace były prowadzone w miejscu, w którym znajdował
się kościół i klasztor stawiszyński. Natrafiono na miejsce
pierwszej kapliczki, a pod jej fundamentami zbiorową mogiłę braci.
Według opisu jest to miejsce, w którym był pochowany O. Bolesław
Gwidon Jaśniewicz.
W
dniu 8 listopada 1992 roku została odprawiona w kościele św.
Bartłomieja w Stawiszynie Msza św. za zmarłych duchaków, a po
Mszy św. te wykopane szczątki braci zakonnych wraz z kośćmi O.
Bolesława złożono w krypcie kaplicy M. B. Częstochowskiej. Mszę
św. koncelebrowaną odprawili: ks. Paweł Jabłoński - wikary
stawiszyński, ks. kanonik Kazimierz Krucz, pod którego
przewodnictwem odradza się w Gdańsku Wspólnota Ducha św., ks. Jan
Dwojacki - proboszcz w Piątku Wielkim. We Mszy św. uczestniczyli
ks. Edward Kłaczyński - proboszcz z Goliszewa oraz bracia duchacy z
Gdańska, duchowo ks. prałat - Stanisław Janicki, proboszcz
stawiszyński, w tym czasie poważnie chory. O. Bolesław był bardzo
przywiązany do Stawiszyna, powiedział, że całe swe życie
poświęcił służąc chorym i najbiedniejszym. W mowach
pogrzebowych nazwano go "Świętym Polakiem, Apostołem chorych,
Klejnotem Stawiszyna". Mamy ten "Skarb Stawiszyna", o
O. Bolesławie 280 lat temu w naszym parafialnym kościele mówili
kaznodzieje. Kierujemy więc swe prośby do naszego orędownika u
Tronu Pana, a gdy będą wysłuchane, rozpocznie się proces
beatyfikacyjny, a może i kanonizacyjny O. Bolesława Gwidona
Jaśniewicza z Zakonu Ducha św. de Saxia ze Stawiszyna.
***http://www.opiekun.kalisz.pl/
****Opracowania
na podstawie książki "Życie Sługi Bożego O. Bolesława
Gwidona Jaśniewicza Zakonu Kanoników Ducha św. De Saxia na tle ich
dziejów" autora Józefa Stanisława Pietrzaka. Praca ta
napisana była przez Józefa Stanisława Pietrzaka w Krzemieńcu 1919
roku, a wydana drukiem przez Siostry Kanoniczki Ducha św. de Saxia w
Krakowie 1930 roku. Jan Stanisław Pietrzak miał dostęp i korzystał
z dokumentów i prac:
1. Ks. Meyer Teodor proboszcz Stawiszyński
"Pamiętnik ze Stawiszyna" - rękopis z 1898 roku.
2.
W.O. Bonawentura Walewicz "Jego Zasługi dla Zakonu Duchaków
Jako historia i preceptora Stawiszyńskiego i jego życie
świętobliwe" - rękopis.
3. Secvi Ordinis Canonicorum
Regularium S. Spiritus de Saxia I Vita Serri Dei Fratis Boleslai
Cridonis Jaśniewicz Saderdotis S. Ord. Spiritus S de Saxia 1773 an.
Pater Bonawentura Walewicz - rękopis.
4. Liber Morturum Conventus
Stawiszineusis et omnium Conventuum Polonorum ab Anno 1203 od 1742 S.
Ordinis Nostri.
5. Akta Kościoła Stawiszyńskiego od
najdawniejszych czasów.
6. Kowalski - Korab Walenty "Życie
O. Bonawentury Walewicza Duchaka ze Stawiszyna na podstawie wspomnień
O. Teofila Kucharskiego, przełożonego Klasztoru Stawiszyńskiego od
1742 do 1750 r. - rękopis z 1899 r.
7. Rozpowszechniony wizerunek
O. Bolesława Gwidona jaśniewicza namalował na prośbę autora
książki Józefa Stanisława Pietrzaka znany w Polsce artysta Karol
Hukan, obraz został ofiarowany Siostrom Kanoniczkom Ducha św. de
Saxia w Krakowie.
Korzystano też z pracy Stanisława Płaszczyka
"Dzieje Parafii Rzymsko - Katolickiej w Stawiszynie napisanej we
Włocławku w 1972 r., a także z książeczki opracowanej przez Ks.
kan. Kazimierza Krucza z Gdańska Matemblewa "Modlitwy i pieśni
ku czci Ducha świętego" wydanej w Gdańsku w 1994
r.
Książeczkę "Życie Sługi Bożego O. Bolesława Gwidona
Jaśniewicza" opracował Jerzy Widerski, a wydrukowano staraniem
l Stawiszyńskiej Drużyny Harcerzy ZHR im. króla Jana III
Sobieskiego ul. Zamkowa l, 62-820 Stawiszyn. Ojciec Bolesław Gwidon
Jaśniewicz jest obranym przez harcerzy duchowym patronem i opiekunem
tej drużyny.